Magdalena (Magdalena Zak) za dnia wraz ze swoją matką (Anna Gajewska) stara się wychować córkę Marysię (Maja Malesa), a nocami próbuje rozpocząć swoją karierę didżejską. Dziewczyna z powodu traumatycznego wydarzenia z przeszłości przestała mówić i komunikuje się ze światem jedynie w języku migowym. I gdy wydaje się, że w jej beznadziejnej sytuacji może pojawić się szansa na wyrwanie się z marazmu, wszytko zaczyna się znów walić. Historia napisana i wyreżyserowana przez Filipa Gieldona ma bardzo ciekawy punkt wyjścia. Oto mamy dziewczynę, która stara się robić to co kocha i w czym podobno jest dobra. Świetnie odnajduje się w muzyce klubowej a skomponowane przez nią sety są bardzo lubiane i doceniane przez imprezowiczów jednego z łódzkich klubów. Powoli zaczyna wyrabiać sobie markę i w każdej innej sytuacji pewnie byłby to początek wielkiej kariery, jednak Magdalena niesie na swoich plecach ogromy bagaż doświadczeń, który niestety ją przygniata. Bardzo wcześnie została matką, na co nie była kompletnie przygotowana. Musi więc wraz z dzieckiem mieszkać u swojej matki i być na jej utrzymaniu, co rodzicielce niezbyt się podoba, ponieważ sama ledwo wiąże koniec z końcem. Frustracje za swoje położenie przekłada na córkę, która nie za bardzo chce wziąć odpowiedzialność za swoje życie i wciąż zachowuje się jak nastolatka, do której świat należy. Imprezuje, goni swoje marzenia o byciu DJ-ką, licząc, że resztę problemów rozwiąże jej matka. W pewnym momencie czara goryczy zostaje przelana i dziewczyna jest zmuszona stanąć sama na własnych nogach. I tu zaczyna się największy problem scenariusza Gieldona.
foto. materiał prasowy
Do czasu gdy historia skupiała się na scenie klubowej i podążaniu Magdaleny za marzeniami wszystko jest ciekawe i dobrze przedstawione. Niestety, gdy reżyser wprowadza do swojej historii pewną dramaturgię, jego bohaterka zaczyna zachowywać się irracjonalnie i chaotycznie. I o ile zrozumiałe jest to, że ludzie postawieni w ekstremalnych sytuacjach zachowują się często irracjonalnie, o tyle w finale Gieldona logika sypie się jak domek z kart, a nagła niekonsekwencja w zachowaniu głównej bohaterki drażni, zabijając jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne ze strony widza. Nie dość, że z głównej bohaterki nagle robi socjopatkę, co przy dłuższej debacie może i dałoby się wybronić, to już scena z policją na dworcu niweczy cały wysiłek, włożony w zbudowanie i poprowadzenie tak dobrze zapowiadającej się historii. Film znacząco traci na swojej wymowie, pozostawiając widza z uczuciem straconego czasu. Niewątpliwie ciężar całego filmu spoczywa na barkach Magdaleny Żak, która bardzo dobrze sobie radzi z wyznaczonym zadaniem. Potrafi odpowiednio pokazać ból, z jakim zmaga się jej bohaterka. Wzbudza sympatię, widz ,przez pierwszą część filmu, jej kibicuje. Chce by świat w końcu dał jej spokój i chwilę wytchnienia, bo ile nieszczęść może spaść na jedną osobę… Jednak przez źle napisany finał, cała ta praca idzie na marne a sympatia do główniej bohaterki bardzo szybko znika. Na uwagę zasługuje także Anna Gajewska, która świetnie portretuje zmęczoną matkę, która już nie jest w stanie łożyć na córkę i jej dziecko. Chce trochę odetchnąć, zacząć korzystać z życia, a nie cały czas harować na córkę i wnuczkę. Gajewska daje tej postaci bardzo silny charakter, dzięki czemu skupia ona na sobie uwagę widza. Zapamiętuje ją na dłużej niż tylko do czasu pojawienia się napisów końcowych. Magdalena miała wszystkie zadatki na to, by być obiecującym debiutem. Ciekawie zapowiadającą się historię. Dobrą, mało ograną obsadę. Do pełni szczęścia zabrakło dopracowanego scenariusza. Niemniej zaserwowano nam tu kilka dobrych pomysłów, więc z ciekawością będę wypatrywać następnego projektu zarówno reżysera Filipa Gieldona, jak i aktorki Magdaleny Żak.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj