Czwarty odcinek w pełni skupia się na Pennym. Obserwujemy wydarzenia z jego perspektywy, po tym jak został on uwięziony w astralnej projekcji po śmierci jego ciała. Twórcy przyjmują tutaj bardziej komediową konwencję, nie starając się tworzyć dramatycznego odcinka, co wychodzi serialowi na dobre. Taki luźny klimat pasuje o wiele bardziej do przyjętej wcześniej konwencji, a z dramatycznymi wydarzeniami wychodziło to różnie do tej pory. Pomimo skupienia się na jednej postaci, nie zapomniano tutaj o rozwoju wątku głównego, choć zepchnięto to na drugi plan. Nie jest to jednak mankament, ponieważ zrobiono to w umiejętny sposób, a poczynania Penny’ego obserwuje się z zainteresowaniem. Tak jak można się było obawiać, twórcy po macoszemu potraktowali wątek ojca Alice. Drzemał w tym elemencie potencjał na ciekawą rozbudowę bohaterki. Gdyby choć chwilę poświęcono jej rozdarciu, po śmierci bliskiej osoby, można by nadać jej jakiegoś wyrazu, a tak po raz kolejny zmarnowano szansę. Alice ostatnimi czasy stała się jeszcze bardziej irytująca, nie potrafi odnaleźć swojej tożsamości po byciu Niffinem. Dodatkowo silnym ciosem dla niej było zniknięcie magii, w której była najlepsza i która nadawała sens jej działaniom. Niestety słabe rozpisanie postaci powoduje, iż nie jest ona w stanie nas zaciekawić czy wzbudzić naszego współczucia. Olivia Taylor Dudley ze swojej roli też nie jest w stanie zbyt wiele wykrzesać, aczkolwiek jest to raczej problem samego scenariusza. A Life in the Day bardziej się już skupia na wątku głównym i epickim zadaniu bohaterów, mającym przywrócić magię na świecie. Pierwsze skrzypce odgrywają tutaj Quentin oraz Eliot. Używając jednego z kluczy, udają się do Fillory, jednakże szybko się okazuje, że wylądowali w przeszłości. Ułożenie Mozaiki, co jest kolejnym zadaniem, okazuje się niezwykle trudne i zatrzymuje nasz duet na znacznie dłużej, niż można było przypuszczać. Choć podróże w czasie to jedna z najgorszych rzeczy, po jakie twórcy mogą sięgnąć przy tworach z gatunku fantasy, tak tutaj udało się to zgrabnie przedstawić. W umiejętny sposób połączono te wydarzenia z losami Jane Chatwin. Pokazuje to, że twórcy postępują rozważnie i świadomie budują cały świat przedstawiony, a przynajmniej w większości przypadków. Warto też zaznaczyć, iż Quentin nie irytuje tutaj już tak mocno jak ostatnio, co jest bardzo dobrą zmianą. Quentina i Eliota z sytuacji bez wyjścia ratuje Margo. Tak jak w czwartym epizodzie niewiele było jej na ekranie, tak w piątym bierze ona czynny udział w istotnych wydarzeniach. Królowa Wróżek nakazuje jej poślubienie księcia z plemienia Floating Mountain, aby przysłużyć się królestwu i swoim poddanym. Nie wszystko idzie tutaj po linii najmniejszego oporu, twórcy umiejętnie wprowadzają zawirowania w sytuację bohaterki. Jej wytrzymałość i psychika ciągle wystawiane są na próbę, co odbija się na niej, mając realne konsekwencje. Udaje się ona po pomoc do Jane Chatwin, aby uratować swoich przyjaciół. Rozmowa jaką tam obserwujemy może wskazywać, iż w najbliższym czasie postać Najwyższej Królowej zostanie jeszcze bardziej rozwinięta. Szósty epizod to dalsze rozdzielanie wydarzeń na realny świat i Fillory. Zabieg ten po raz kolejny ukazuje swoje mankamenty, gdzie wątek w magicznym świecie jest wciągający i zajmujący, natomiast ten drugi już niekoniecznie. Jest to spowodowane takim, a nie innym doborem poszczególnych postaci do danych miejsc. Współpraca Julii i Alice w celu przeniesienia magii z tej pierwszej na tą drugą nie sprawdza się głównie dlatego, że między bohaterkami nie ma żadnej chemii. W takim duecie ani jedna, ani druga nie jest w stanie przykuć naszej uwagi i czymś zainteresować. Dopiero sam finał jest w stanie zaciekawić, ale na jego rozwój musimy poczekać do kolejnego odcinka. Jeżeli chodzi o Fillory, sprawa ma się całkowicie inaczej. Margo i Eliot próbują poznać plan wróżek, jednocześnie starając się uporać z nowym małżonkiem Najwyższej Królowej. Quentin natomiast udaje się na morską wyprawę, aby zdobyć kolejny klucz. Oba te wątki rozwijane są z pomysłem i wciągają na tyle, by nie nudzić się przed ekranem. Pierwszy element pokazuje, jak dobrym połączeniem jest wcześniej wspomniana dwójka. Chemia między nimi jest niemal namacalna - będąc razem tworzą, coś wyjątkowego. Podczas ich wspólnej rozmowy możemy zobaczyć obraz tego, jaką drogę przebyli oni od samego początku i jak duże zmiany w nich zaszły. Zaprezentowane wydarzenia również jednoznacznie wskazują, że w najbliższym czasie czeka nas konfrontacja monarchów z wróżkami. W przypadku Quentina również nie jest tak źle. Jego postać nadal irytuje swoją postawą i nieporadnością, ale nie w takim stopniu jak wcześniej, przez co jego wątek jest dużo bardziej przystępny. Oczywiście duża w tym zasługa gościnnego występu Felicii Day. Jej bohaterka została bardzo dobrze przedstawiona i wprowadziła sporo świeżości oraz luzu do dość dramatycznej i ponurej rzeczywistości panującej na statku. To połączenie o dziwo działa dość dobrze, a Poppy w jej wykonaniu momentalnie i bez problemu wzbudza sympatię. The Magicians nadal rozwija się w dobrym kierunku. Choć twórcy raczej nie planują przywracać magii w tym sezonie, a jeżeli już to na pewno nie przed finałem, to wydarzenia potrafią wciągnąć. Zmagania bohaterów z trudnymi sytuacjami jakie stawia przed nimi zadanie odzyskania magii, bez faktycznego jej używania, w większości śledzi się z zainteresowaniem. Twórcy potrafią jeszcze w niektórych miejscach zaskoczyć, ale nawet bez tego ogląda się to dobrze. Dochodzi do tego odpowiedni rozwój większości bohaterów oraz bardzo dobra strona techniczna. Małymi krokami zbliżamy się już do finału, który może przynieść sporo niespodzianek, a jeżeli poziom zostanie utrzymany, to będzie to naprawdę dobre zakończenie sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj