Trzecia część przygód Bożydara Antoniego Jakiełłka, czyli po prostu Bożka (pół chłopca po mamie i pół widma po tacie) pióra Marty Kisiel jest prawdopodobnie najlepszą z dotychczasowych odsłon, choć i poprzednim, Małemu Lichu i tajemnicy niebożątka oraz Małemu Lichu i aniołowi z kamienia, niczego nie można odmówić. Tym, co najbardziej urzeka w opowieści o wakacjach trzecioklasisty Bożydara, spędzanych u cioci Ody i czorta Bazylego, jest fakt, że po raz pierwszy znajdziemy w niej nieco więcej samego Małego Licha, od którego seria wzięła nazwę. Ponadto połączenie troskliwego i przejmującego się wszystkim i wszystkimi pierzastego aniołka z przypominającym kosmatą kózkę z nadmiarem ostrych ząbków czorta Bazyla, słynącego ze swojej wielce nieortodoksyjnej wymowy, to prawdziwa petarda, zwłaszcza gdy razem zasiadają do wspólnego zajadania się przysmakami. Wraz z pierogami z truskawkami, naleśnikami z powidłami śliwkowymi i plackami ziemniaczanych (oraz ptasiego mleczka do obłaskawienia czorta) Małe Licho i lato z diabłem jest niesamowicie wakacyjne ze wszystkim dziecięcymi przyjemnościami lata skumulowanymi w jednym miejscu – kąpaniem się w stawie, bieganiem po polanie z psem, obżeraniem się owocami prosto z drzew i grządek, słuchaniem opowieści cioci Ody i spaniem pod namiotem. Czy jazdą na rowerze, co do której Bożek początkowo miał wielkie, ale to wielkie wątpliwości.
Kolejna odsłona przygód Bożka jest dobra na tak wielu poziomach, że aż trudno je wszystkie wymienić. Po pierwsze – dostajemy cudowny rys psychologiczny głównego bohatera, chłopca o dobrym serduszku, inteligentnego i skorego do przygód, pełnego marzeń, ale i ze swoimi lękami i animozjami. Bożek został napisany we wspaniały, bardzo prawdziwy sposób, jakby Marta Kisiel na chwilę nim się stawała i zapisywała jego myśli.
Po drugie – czart Bazyli i Małe Licho. Tej pary nie da się podrobić, a ogółem za ich wcześniejsze stworzenie należy się Marcie Kisiel cały talerz pierogów z truskawkami, sowicie utytłanych w cukrze i śmietanie.
Po trzecie - styl pisania autorki to jedna wielka, drogocenna perełka. Nie da się czytać Małego Licha bez uśmiechu na ustach, dosłownie chichocząc nad co celniejszymi frazami i parskając śmiechem przy cudownych puentach. I choć fabuła nie stroni od nieco poważniejszych problemów, zręcznie przemycając mądre przemyślenia i konkluzje, nawet z najpoważniejszych tarapatów natury duchowej i międzywymiarowej można się salwować ucieczką z pomocą przyjaciół i własnego pomyślunku. A także zawrzeć przyjaźnie tam, gdzie się ich nie spodziewaliśmy, jako że nawet osoby na pierwszy rzut oka bardzo różniące się od siebie, mogą znaleźć ze sobą nić porozumienia.
Ciut zdziwiłam się, że głównym antagonistą Małego Licha i lata z diabłem została postać, którą dobrze znamy z poprzedniej odsłony (oraz Oczu urocznych), ale niezaprzeczalnie jej powrót pasował do całości. I zapewne jeszcze o niej usłyszymy…
Dodatkowo, na specjalne podkreślenie zasługują w Małym Lichu przesympatyczne, czarno-białe ilustracje (i kolorowa okładka) autorstwa Pauliny Wyrt – przepełnione nieokiełznaną florą i fauną, ze szczególnym uwzględnieniem listków i robaczków.
Podsumowując, niełatwo jest pisać dobre książki dla dzieci, ale Marcie Kisiel wychodzi to znakomicie. Pomijając fakt, że cała seria Małego Licha jest wspaniałym darem również dla czytelników dorosłych, którzy znajdą w niej mnóstwo smaczków, mogących umknąć młodszym czytelnikom i jeszcze bardziej docenią styl i język autorki.
Do licha, jakie to dobre! Alleluja!