W Małym Zgonie otrzymujemy retrospekcje ukazujące, dlaczego Marek popadł w niełaskę u szefa czeskiego kartelu oraz w jaki sposób już wcześniej wpłynął bardzo mocno na życie Ryszarda. Nasz biznesmen kryminalista kontynuuje rozwój swojego narkotykowego interesu za pomocą władzy, jaką daje mu kierowanie więzieniem. Postanawia wykorzystać osadzonych do pracy. W tym czasie Ryszard odkrywa uroki życia z nową rodziną, a przy okazji ma szansę, aby wykorzystać swoje karciane porady w pracy. Twórcy niestety w tych odcinkach po raz kolejny nie zachowali balansu  między dwoma głównymi wątkami, czyli tymi dotyczącymi Marka i Ryszarda. To wygląda wszystko tak, jakby element fabuły tego drugiego był trochę ignorowany i nie wykorzystuje się w pełni potencjału, który się w nim kryje. Zdecydowanie więcej eksploatuje się tutaj oś fabuły Marka i muszę przyznać, że w tym momencie jest ona kilka razy ciekawsza od wątku Ryszarda. Po pierwsze widzę jakiś ciekawy pomysł na intrygę, w której biznesmen wykorzystuje swoją pozycję i miejsce pracy do rozkręcenia narkobiznesu. Zarówno idea, jak i jej wykonanie są całkiem niezłe. Dobrze również, że postawiono na retrospekcje z nieudanego przemytu narkotyków. To wszystko nadało szerszy kontekst całemu aspektowi fabuły dotyczącego Marka. Podoba mi się również nieco przekoloryzowana, ale w tym wypadku bardzo pasująca do historii postać Vatzlava, szefa kartelu. Dlatego tutaj daje plus. Jednak już fragment historii, który należy do Ryszarda jak na razie według mnie kompletnie się nie sprawdza, jest nudny i do bólu przewidywalny jak sama postać Rysia. Do tego dodajmy masę słabo napisanych bohaterów, począwszy od dzieci, aż do irytującej agentki, która ma cały czas włączony jeden wulgarny tryb, nie ma żadnej głębi. Nie chodzi mi tutaj oczywiście o grę aktorską, tylko samo napisanie tych postaci.
fot. CANAL+
W pewnym momentach tych odcinków występuje coś takiego jak przerost formy nad treścią, co jest złe dla odbioru. Poziom przerysowania w wielu scenach jest kompletnie nie do przyjęcia jak dla mnie i dlatego fragmentami oglądało mi się ten serial po prostu źle. Chodzi mi tutaj choćby o scenę, w której Stefanowi objawia się anioł w jego postaci. To wyglądało słabo, nawet jeśli mówimy o samych efektach. Dodatkowo ta scena po prostu nie miała sensu i fabularnego wytłumaczenia. A już gdy na ekranie pojawiło się UFO, to ręce mi opadły. Chcieli z jajem przedstawić, jak opary gazu działają na ludzi, a wyszło nijak i kompletnie bez sensu. To miały być momenty, które ubogacają i rozluźniają atmosferę produkcji, jednak ostatecznie tylko przeszkadzają w odbiorze historii i sprawiają, że raczej możemy poklepać się po czole, niż otworzyć szeroko usta z zachwytu.  Myślałem, że w tych epizodach coś się zmieni, jeśli chodzi o wątek myśliwego i jego wnuczki, jednak zawiodłem się. Wątek, który przynajmniej w materiałach promocyjnych wydawał się czymś ważnym dla całej opowieści, tutaj po raz kolejny został potraktowany po macoszemu. Jest w tym aspekcie fabuły pewien potencjał, jednak twórcy go nie wykorzystali. Dostaliśmy tylko wizytę w szpitalu, gdzie nasz myśliwy podawał się za pacjenta, aby wyciągnąć informacje. Oprócz tego, że dowiedzieliśmy się, że jest on najprawdopodobniej byłym wojskowym odpowiedzialnym za tajne misje (co można było domyślić się od początku), to tak naprawdę ta intryga nie została popchnięta nawet o centymetr. Dlatego wydaje mi się to kompletnie niepotrzebne.  Nowe odcinki Małego Zgonu wprowadzają trochę poprawy, szczególnie jeśli chodzi o najciekawszy jak dla mnie wątek Marka, jednak kompletnie marnują potencjał w przypadku pozostałych elementów historii. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj