Oczywiście stereotypy są obśmiane, a ostrze satyry niekiedy trafne (scena z muzułmańskim taksówkarzem), ale to jedyne i zbyt rzadkie momenty, które sporadycznie przyśpieszają krążenie krwi. Cała reszta stoi na chwiejnych podstawach, które lada chwila runą jak domek z kart. I to jest smutne. Ten film miał duży potencjał, ale ostatecznie go zmarnował. Fabuła jest prosta, żeby nie powiedzieć – banalna. Dwójka przyjaciół, wspólnie prowadzących firmę budowlaną ma problemy małżeńskie. Wynikają one główne z tego, że od dłuższego czasu nie uprawiają seksu, a jak wiadomo, dla mężczyzn jest on bardzo ważny. Okazuje się, że ich małżonki oziębłe nie są, ale rutyna codzienności po prostu zabiła w nich libido. I nie pomaga im to , że prowadzą dostatnie i wolne od większych problemów życie. Ot, typowi przedstawiciele zblazowanej klasy średniej, nic ponadto. Panowie stwierdzają jednak, że skoro ich wybranki nie spełniają ich seksualnych zachcianek (sic!), to najwyższa pora się rozstać. Rozwód jest jednak zbyt kosztowny, więc łatwiejszym sposobem na rozstanie jest wynajęcie płatnego zabójcy z Rosji. Morderca na robotę zgodzi się na pewno, gdyż tam mu się nie przelewa, oni dają dobre pieniądze i wszyscy będą zadowoleni. I w tym momencie zaczyna robić się ciekawiej, a przynajmniej powinno. Na scenę wkracza Marcin Dorociński, który dosłownie kradnie każdą scenę w jakiej się pojawia. Wiadomo, że jego interpretacja rosyjskiego zabójcy jest przeszarżowana. Widać, że aktor bawi się swoją rolą i koniec końców wypada dużo lepiej od pozostałych aktorów. Oni z kolei, ze sceny na scenę, robią się oraz bardziej irytujący, przez co los ich postaci przestaje nas interesować. Ale ok, może to nie moja bajka. Mało istotne. Za to istotne jest to, że małżonki dowiadują się o niecnym planie swoich mężów i również wynajmują płatnego zabójcę, który ma ich zlikwidować. Tym razem będzie to urocza starsza pani z Anglii (chyba najbardziej zmarnowana rola w filmie). I zaczyna się zabawa. A właściwie chciałbym żeby tak było. Od tego momentu film staje się niestrawny. Każda scena jest łatwa do przewidzenia, a dowcipy o seksie i niepoprawność polityczna zamiast bawić, żenują. Bo ile razy można wkoło powtarzać jedno i to samo. Dobry dowcip powiedziany raz śmieszy, powtarzany w nieskończoność irytuje. I taki właśnie jest ten film. Cholernie irytujący, nudny i całkowicie przewidywalny. Doprawdy nie zaskoczyło mnie w nim nic. Zupełnie nic. A szkoda, gdyż potencjał był i to spory, ale pan reżyser go nie wykorzystał i przez to jego najnowsze dzieło jest filmem chybionym i niepotrzebnym. Jeżeli chcecie zobaczyć film, który poprawność polityczną ma w głębokim poważaniu, to zapoznajcie się z Dead Snow: Red vs. Dead. Tam zostaje ona zmieszana z błotem. W Dræberne fra Nibe, niby też, ale finał jest bardzo zachowawczy i nijaki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj