Trzecia seria The Walking Dead była dość nierówna, bo o ile pierwsza połowa trzymała wysoki poziom, o tyle końcowe odcinki obniżyły nieco loty, dostarczając rozczarowujący finał. Większość widzów liczyła na spektakularny pojedynek z Gubernatorem, którego ostatecznie się nie doczekali, niemniej jednak produkcja stacji AMC jest jedynym obecnie emitowanym serialem o zombie, więc i tak każdy zainteresowany tą tematyką chętnie sprawdzi, co też twórcy przygotowali w czwartym sezonie.

Premierowy odcinek zaskakuje posuniętą do przodu akcją. Grupa Ricka wraz z uchodźcami z Woodbury stworzyła sobie w więzieniu samowystarczalny azyl i początkowo poczuć można lekką konsternację, widząc, jak wiele się pozmieniało. Beth znalazła sobie chłopaka, Tyreese podbija do Karen, a Daryl został miejscowym bohaterem, którego rękę chętnie uściśnie większość młodziaków. Pojawia się także sporo nowych postaci, do których chyba nie ma sensu się przywiązywać, bo pewnie i tak zostaną pożarte w nadchodzących epizodach, czego dowodem może być scena w supermarkecie.

Swoją drogą bardzo fajna - i to z dwóch powodów. Przede wszystkim zapewniła widzom żądnym mocnych wrażeń fajną potyczkę z zombiakami, które w tym sezonie zdają się mieć jeszcze lepszą charakteryzację niż dotychczas. Po drugie, pokazała, jak bardzo zmieniło się życie bohaterów - Glenn z nostalgią oglądający aparat cyfrowy, który stanowi wyłącznie artefakt minionej epoki; rzeczy, o które ludzie kiedyś się zabijali, w obecnej rzeczywistości są jedynie bezwartościowym złomem.

"30 Days Without an Accident" nie nakreśla żadnego wątku przewodniego, a jedynie wprowadza widzów w obecną sytuację, pokazując, że ocalałym udało się nareszcie stworzyć zorganizowaną społeczność. Ogródki warzywne, hodowla zwierząt, systematyczne eliminowanie gromadzących się wokół ogrodzenia nieumarłych oraz pozaobozowe wypady po zapasy - ot, typowy dzień z post-apokaliptycznego życia. W ogóle plus dla twórców za ukazanie takich szczegółów, jak nauczanie dzieciaków posługiwania się nożem, które, żeby było zabawniej, następuje zaraz po odczytaniu im bajki.

[video-browser playlist="618687" suggest=""]
Nie do końca natomiast przypadł mi do gustu wątek znalezionej przez Ricka kobiety. Wydał mi się całkowicie niepotrzebny. Rozumiem, że scenarzyści chcieli pokazać, jak pandemia wpłynęła na ludzi i do czego ich zmusiła, ale przecież to już czwarty sezon i różnych przesłanek w tej kwestii były już setki, dlatego trudno traktować te sceny jako coś istotnego dla rozwoju fabuły. Ten czas można było przeznaczyć na jakiś ciekawszy motyw, a odzyskanie przez byłego szeryfa stabilności psychicznej ukazać w inny sposób.

Na szczęście powyższą wpadkę jestem w stanie twórcom wybaczyć, bo dostarczyli mi niemałej dawki śmiechu, kiedy to Zach próbował odgadnąć przeszłość Daryla. Bezapelacyjnie najlepsza scena odcinka, jeśli nie liczyć zakończenia, bo to było konkretne. Przy okazji skłoniło mnie do zastanowienia, czy przypadkiem wirus zombizmu nie przerzucił się również na zwierzęta, na co mógłby wskazywać motyw chorego prosiaka. Zdaje się, że nigdy wcześniej nie było żadnej wzmianki o tym, iż fauna także jest na niego podatna, więc byłoby to ciekawe zagranie. Najbliższe epizody zapewne przyniosą odpowiedź na to pytanie.

Premierowy odcinek nie wywołał co prawda szczękopadu, ale okazał się udanym rozpoczęciem sezonu, z mocnym akcentem w końcówce, zwiastującym przyszłą tragedię. The Walking Dead nadal posiada swoje grzeszki w postaci chociażby zrobionych z tektury trupów, które rozpadają się przy byle kopnięciu (jakim cudem przy takiej kruchości są w ogóle w stanie rozrywać ludzi i przegryzać się przez kilka warstw odzieży - to wiedzą tylko sami twórcy), ale serial nadal posiada jakąś niewytłumaczalną, uzależniającą magię, potrafiącą skutecznie przytrzymać człowieka przed telewizorem. A może to po prostu widok zwisającego na jelitach truposza działa na nas jak magnes?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj