Nie będę udawał, że znam się na programowaniu, ale nawet taki laik jak ja wie, że motyw z kodem i programem tak masywnych rozmiarów rozpracowanym w kilkanaście godzin to fikcja mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością. To jest jednak Revolution – a skoro jeszcze ten serial oglądamy, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że scenarzyści często drastycznie uproszczają sytuacje, aby szybciej osiągnąć zamierzony cel. Choć wcale nie musi im się to udać, być może będą chociaż próbować zakończyć tę historię w dwóch seriach, co byłoby wskazane przy bardzo niepewnej przyszłości produkcji. Pędzą więc jak szaleni, żonglując kolejnymi wątkami, nie przejmując się faktem, że rażą one często czystą głupotą. Jednak, jak już wspomniałem, powinniśmy być już do tego przyzwyczajeni i pastwienie się nad tym co tydzień robi się już nudne. Skupmy się na tym, co było w "Dreamcatcher" po prostu fajne.

Odcinek był kilka razy lepszy od tego sprzed tygodnia i spokojnie plasuje się w czołówce bardziej udanych epizodów w historii Revolution. Był zupełnie inny i niemal całkowicie porzucił znany nam świat przedstawiony kosztem wirtualnej rzeczywistości. Jasne, wszystko to już było, niedawno chociażby w jednym z odcinków trzeciej serii Wrogiego nieba. Twórcy nie próbują nawet udawać, że to oryginalny koncept, wyjawiają go praktycznie na samym początku i sami nazywają Matrixem iluzję, w której uwięziony jest Aaron. Jednak nie da się odczuć pewnego powiewu świeżości po prawie dwóch sezonach post-apokaliptycznej sieczki.

[video-browser playlist="635142" suggest=""]

Przynajmniej po części dostaliśmy odpowiedź na pytanie, które można było uznać tydzień temu za kompletny idiotyzm: dlaczego nanity po prostu nie wyłączyły komputera, skoro wiedziały, że Aaron je zabija? Jak się okazuje, mimo kilku małych twistów i dywersji technologia miała pełną kontrolę nad całą operacją. Jednak twórcy nie skompromitowali się tak, jak początkowo myśleliśmy (choć mieliśmy do tego prawo, czternasty odcinek był skonstruowany bardzo dziwacznie).

Do plusów należy zaliczyć na pewno humor i gościnne występy. Wrócił Żelijko Ivanek, a na małe cameo wpadła nawet Daniella Alonso. Pierwsze wirtualne spotkanie Aarona z Milesem i Bassem ogląda się znakomicie i z bananem na twarzy. Najlepszą sceną całego odcinka jest ta z udziałem Tracy Spiridakos. Zastanawiam się nawet, czy twórcy nie puszczają nam oczka i nie dają znać, że czytają messageboardy. W każdym razie śmierć Charlie w Matrixie była smaczkiem rewelacyjnym i muszę przyznać, że delektowałem się nią co najmniej kilka razy.

Jeszcze siedem odcinków przed nami i wszystko wskazuje na to, że powracamy do ponurej rzeczywistości, z jakiej znamy Revolution. Nanity osiągnęły jednak pełnię sił (o czym świadczy chociażby przybranie najstarszej do tej pory inkarnacji w postaci dr. Horna) i mogą ruszyć do ofensywy. Możemy tylko spekulować, na jaki szalony pomysł w tej kwestii wpadną scenarzyści. "Dreamcatcher" to natomiast bardzo przyjemny epizod  - aż chciałoby się, aby kolejne utrzymywały podobny poziom.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj