W pierwszej serii, Mayans MC trzymał się jeszcze jako tako stylistyki wypracowanej przez Suttera w Synach Anarchii. Co prawda protagonista pozostawiał wiele do życzenia, a niektóre wątki nie były odpowiednio rozbudowywane, ale całość zmierzała w dobrą stronę. Oprawa audiowizualna też robiła swoje, wynikiem czego serial miał po prostu fajny klimat. Teraz, tej estetyki z każdym odcinkiem jest coraz mniej. Cierpi na tym zarówno fabuła, jak i świat, w którym toczy się akcja. Zauważmy, że coraz częściej kolejne odsłony Mayans MC przywodzą na myśl odcinki proceduralne. Niby wszystko jest połączone główną fabułą, ale w przeciągu niecałej godziny następuje zawiązanie akcji, jej rozwinięcie i zakończenie. Tak też jest w omawianych epizodach. W szóstym obserwowaliśmy porwanie Alvareza, jego uwolnienie oraz reperkusje akcji komandosów. W siódmym natomiast wydarzenia rozpoczęła przyjaciółka siostry/córki Coco, a zakończyła je brawurowa akcja odbicia uwięzionych Meksykanów. Mamy więc coś na kształt „sprawy odcinka” oraz tło, które związane jest z wątkami przewodnimi serialu. Taka forma budzi wiele wątpliwości. Zamknięcie całości w proceduralnej konwencji generuje zagrożenie olbrzymiego spadku jakości opowieści. Całe szczęście wszystkie wydarzenia z omawianych epizodów są w mniejszy lub większy sposób powiązane z motywami przewodnimi. Porwanie Alvareza to pokłosie wcześniejszych starć ekipy Mayans z komandosami Pottera. Konfrontacja z konkurencyjnym gangiem została natomiast wyjaśniona potrzebą powrotu do korzeni. Klub, będąc na smyczy Galindo, zapomniał o swojej tożsamości, przez co na jego terenie pojawiły się wilki i sępy. Nadeszła pora przepędzić drapieżniki. Poszczególne wątki zostały więc dobrze i logicznie powiązane. Zwróćmy uwagę jednak na pewne zjawisko. W Synach Anarchii i początkowych epizodach Mayans motywy proceduralne były obecne, ale jedynie uzupełniały główną oś fabularną. W dwóch omawianych epizodach mamy odwrotną sytuację. Relacje między bohaterami, ich dylematy, przeżycia i kłopoty stanowią tło akcji, która ma swoje rozpoczęcie i zakończenie w trakcie jednej odsłony. Oczywiście nie ma w tym nic złego, jeśli fabuła stoi na wysokim poziomie. Niestety, obecnie w Mayans MC jest z tym średnio na jeża. W ostatnich sezonach serial wpadł w koleiny powtarzalności i marazmu. Opowieść o gangu motocyklistów przestała zaskakiwać, nie wywołuje również większych emocji. Weźmy przykładowo wątek z Alvarezem. Szef ochrony Galindo zostaje porwany i nieźle poturbowany. Jakie to jednak ma znaczenie, jeśli finał akcji komandosów był łatwy do przewidzenia już na samym początku? Mayans niczym superbohaterowie ratują swojego byłego przywódcę i bez szwanku wychodzą z opresji. Kolejny epizod jest jeszcze gorszy pod tym względem. Motocykliści znów zakładają peleryny i trykoty, a ich przeciwnikami są bardzo źli handlarze ludźmi. Niewinni zostają uratowani, rodziny połączone, a piękne kobiety pałają wdzięcznością. Sztampa goni sztampę, a wystarczyło nieco pomieszać tropy. Stary dobry Kurt Sutter nie miałby problemów, żeby zabić (całkowicie zbędnego na tym etapie opowieści) Alvareza i odwrócić wynik konfrontacji Mayans z konkurencyjnym gangiem. Niestety, obrana droga fabularna okazała się zgoła inna. W świetle powyższego, nieco lepiej wyglądają wątki obyczajowo-dramatyczne, związane z główną osią opowieści. Paradoksalnie ciekawiej zrobiło się u Emily. Co prawda podejmuje ona kilka nieprzemyślanych decyzji, ale odnosi upragnione zwycięstwo. Jej motywacje są zrozumiałe – kobieta wrzucona w sam środek walki drapieżników, chce zostać jednym z nich. Żeby to osiągnąć, musi mieć jakiś punkt zaczepienia. Stąd jej desperacja i kurczowe trzymanie się prowadzonego projektu. Cieszy powrót do serialu Happy’ego, chociaż gra aktorska portretującego go Davida Labravy woła o pomstę do nieba. W Synach Anarchii nie miał on wielu kwestii dialogowych i teraz wiadomo dlaczego. Z drugiej strony, Labrava jest aktorskim amatorem (członkiem rzeczywistego klubu motocyklowego) i to na dodatek po wielkiej rodzinnej tragedii. Co jeszcze działało jak należy w omawianych odsłonach? Zauważalna jest też pewna zmiana charakterologiczna u Ezekiela, choć do zbudowania interesującego protagonisty jeszcze długa droga. Na szczęście na posterunku wciąż jest Angel – na tę chwilę najciekawszy bohater Mayans. Świetnie wypada jego dialog z ojcem, w którym przyznaje się, że będzie miał dziecko. Portretujący Angela Clayton Cardenas jest też obecnie najlepszym aktorem w serialu. Są motocykle, meksykańskie kartele i ogorzali, nieogoleni faceci. Mamy tu piękne kobiety, brudne interesy oraz krew i przemoc. Składniki do sporządzenia przepysznego sensacyjnego dania znajdują się na miejscu, jednak po przygotowaniu, nie smakuje ono tak dobrze jak powinno. Głównym grzechem Mayans stała się przeciętność. Serial wciąż nie jest na przegranej pozycji, ale jeśli nie zacznie wywoływać większych emocji u oglądających, to straci potencjał, z którym zaczynał jako spin off kultowych Synów Anarchii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj