Pewnego popołudnia Rainey Teague nie wraca do domu. Nikt nie wie, co się z nim stało. Na nagraniu z kamery przemysłowej w jednej sekundzie wpatruje się w szybę lombardu, a w drugiej już go tam po prostu nie ma. Chłopak po prostu znika bez śladu, pozostawiając zdruzgotanych rodziców. Śledztwem zajmuje się były członek sił specjalnych, Nick Kavanaugh, który obecnie pracuje w wydziale kryminalnym. Pracując nad sprawą mężczyzna dowiaduje się, że liczba zaginięć w Niceville w przeciągu kilku dziesięcioleci osiągnęła zatrważająco wysoki pułap. Po około roku, kiedy śledztwo od jakiegoś już czasu stoi w martwym punkcie, mały Rainey zostaje odnaleziony w... zapieczętowanej, nie otwieranej od dekad krypcie. Nie ma żadnego racjonalnego wyjaśnienia na to, jak się tam znalazł i co się z nim działo przez cały ten czas. Podczas, gdy chłopiec przebywa w szpitalu w czasie śpiączki, w miasteczku dochodzi do kolejnych zaginięć.
Tak mniej więcej przedstawia się jeden z licznych wątków zawartych w fabule "Miasteczka Niceville". Nie mniej istotnym, a może nawet zajmującym większą część powieści, jest motyw zuchwałego napadu na bank, a następnie krwawego podziału łupów. Właśnie z uwagi na mnogość wątków, które w ten czy inny sposób się ze sobą przeplatają, ciężko jest dzieło Carstena Strouda przypisać do jednego tylko gatunku. Na dobrą sprawę znajdziemy tutaj elementy horroru, kryminału, sensacji, a nawet dramatu. Z reguły takie hybrydy gatunkowe są dość ryzykowne i nie zawsze kończą się sukcesem. W tym wypadku jednak ryzyko się opłaciło.
"Miasteczko Niceville" to cała plejada oryginalnych i nieco zwichrowanych postaci, których nie da się jednoznacznie sklasyfikować jako dobra-zła, gdyż każda z nich skrywa jakiś mroczny sekret z przeszłości. Mamy więc Nicka, który podczas jednej z misji był uczestnikiem makabrycznych wydarzeń, Bocka - mężczyznę znęcającego się nad żoną i dzieckiem, a później posuwającego się do jeszcze gorszych rzeczy, czy chociażby Cokera, wypaczonego glinę. Bohaterów jest oczywiście znacznie więcej i każda z nich jest na swój sposób ciekawa oraz, pomimo dokonywania niejednokrotnie niecnych czynów, wzbudzająca sympatię. Czytelnik kibicuje więc nawet czarnym charakterom, co przecież nie zdarza się w literaturze aż nazbyt często.
Jak już pisałem, Stroud umiejętnie łącząc gatunki stworzył powieść ciekawą i intrygującą. Wątki kryminalno-sensacyjne nie gryzą się z tymi czysto horrorowymi i wszystko ładnie ze sobą współgra. Szkoda jedynie, że groza moim zdaniem odgrywa tutaj tak na dobrą sprawę najmniejszą rolę, co jest tym zabawniejsze, iż to właśnie motyw zaginięć i drzemiącego pod miasteczkiem zła jest na okładce najbardziej eksponowany. Powieść rozpoczyna się jak rasowy horror, niestety dosyć szybko na pierwszy plan wysuwa się wątek napadu na bank, który dominuje już do ostatnich stron, od czasu do czasu powracając jedynie do śledztwa prowadzonego przez Nicka. Oczywiście nie uważam tego za jakikolwiek minus, po prostu jako miłośnik wszelkiego rodzaju opowieści z dreszczykiem poczułem się odrobinę zawiedziony, że mrocznym siłom zamieszkującym Niceville nie poświęcono więcej uwagi. Poniekąd można to usprawiedliwiać tym, iż opisywana książka jest zaledwie początkiem dłuższego cyklu i być może autor po prostu chciał nas bliżej zapoznać z bohaterami, festiwal strachu serwując nam dopiero w dwóch przyszłych tomach.
Jak to z reguły bywa w przypadku autorów mało popularnych, maszyna marketingowa z miejsca wyszukuje podobieństw do uznanych tuzów gatunku. Strouda okrzyknięto już nowym Kingiem, a jego powieść następczynią "Miasteczka Twin Peaks". Jak wiadomo, prawdy w tym niewiele. Przede wszystkim autor daleki jest od gawędziarskiego stylu Króla, jego sposób pisania jest, że tak powiem, bardziej dynamiczny i z pewnością osoby co bardziej niecierpliwe nie poczują znużenia, które mogło dopaść ich przy kolejnych przydługich opisach, z których słynie King. Sama historia zaś raczej mało ma wspólnego z twórczością Lyncha. Jeśli miałbym do czegoś porównać "Miasteczko Niceville", to najbliżej by mu było do trylogii zapoczątkowanej przez "Blues duchów" Jonathana Maberry'ego, lub, jeżeli mamy ochotę pogrzebać na naszym rodzimym podwórku, do "Białej Wiedźmy" Adama Zalewskiego. W obu przypadkach pojawiają się wątki sił nadprzyrodzonych, które w pewnym momencie zostają zmarginalizowane na rzecz tych kryminalnych - czy to psychopaty terroryzującego rodzinę ("Blues duchów"), czy też pościgu i obławy za rodzeństwem trudniącym się mordowaniem ludzi w mało subtelny sposób ("Biała Wiedźma"). Dlatego też, jeśli komuś podobały się ww. powieści, to czytając Strouda poczuje się jak w domu.
Wspomnę jeszcze o pewnej ciekawej rzeczy, jaka rzuciła mi się w oczy podczas lektury "Miasteczka Niceville", mianowicie product placement. Przyznam się szczerze, iż pierwszy raz spotykam się z czymś takim w literaturze. Nie wiem, może to zwykły przypadek, ale naprawdę ciężko było oprzeć się wrażeniu, że autor perfidnie reklamuje produkty marki Sony. Cóż, niby drobny szczegół, ale uznałem, iż wart wzmianki.
"Miasteczko Niceville" to pozycja nad wyraz udana i godna polecenia. Świetne pomysły, ciekawi bohaterowie, klimat niedużej zamkniętej społeczności oraz mroczna posępna atmosfera to niewątpliwe atuty dzieła Strouda, które jeszcze bardziej uwypukla solidny warsztat autora. Usilnie starałem się znaleźć jakieś mankamenty tej powieści, ale przyłapałem się na tym, że nie licząc jakichś drobiazgów, "Miasteczko Niceville" ich praktycznie nie posiada. To po prostu mocna, brutalna i dojrzała historia, która wciąga jak bagno już od pierwszej strony i ze względu na szeroką przynależność gatunkową powinna trafić w gusta licznej rzeszy odbiorców. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić was do zapoznania się z opisywanym tytułem i zgłębienia tajemnic Niceville.
Ocena: 9/10
[image-browser playlist="601069" suggest=""]
Autor: Carsten Stroud
Okładka: Miękka
Liczba stron: 520
Przekład: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Wydano: 2012
ISBN: 978-83-7839-204-0