"Miłość w czasach apokalipsy" – już ten slogan promujący najnowszy film Jana Komasy, Miasto 44, sugerował, że o kronikarskiej wręcz pedanterii w relacjonowaniu powstańczych wydarzeń możemy zapomnieć. Bo i czemu nie? Kilka miesięcy wcześniej dzięki wysiłkowi Muzeum Powstania Warszawskiego i poniekąd również Jana Komasy powstał fabularyzowany dokument opisujący losy powstańców. Historia Miasta 44 miała koncentrować się wokół grupki młodych ludzi. Ludzi, którzy poderwani nadzieją na wolność, pełni ambicji i ideałów wyszli na ulicę mierzyć się z okupantem. Szok, jaki przeżyli w momencie, gdy zderzyli się z tym okrutnym światem, był nierzadko destrukcyjny. Jedyne, co trzymało ich przy zdrowych zmysłach, to poczucie braterstwa, ale i silne uczucia, które pojawiały się wbrew przytłaczającej wojennej scenerii. Przełożenie tych emocji na filmową rzeczywistość wydaje się jak najbardziej słuszne. Tym bardziej, jeżeli w ramach elektryzującego opowiadania zaciera się granicę pomiędzy historycznym autentyzmem a górnolotnymi treściami. Jeśli jednak w ramach "uwspółcześnienia" przekazu wrzuca się na chybił trafił iście teledyskowe sceny, to ta wiarygodność wystawiona zostaje na solidną próbę. Niestety takim brakiem wyczucia charakteryzuje się opisywany tutaj film Komasy. A szkoda. Można było bowiem pokusić się o kino zrealizowane w iście hollywoodzkim stylu, ale bez kalającej go audiowizualnej tandety. Sama strona wizualna nie zostawiła jednak większych wątpliwości. Chyba po raz pierwszy w polskiej produkcji z taką pedanterią podeszło się do scenografii, zdjęć oraz CGI. Podobne wrażenia wywołuje gra aktorska, idąca na przekór scenicznemu performingowi starej, obskakującej każdy większy projekt ekipy. Siłą rzeczy musiała się w tym odnaleźć również muzyka.

Postawienie na silny dramatyczny wstrząs analizowany przez pryzmat doświadczeń głównego bohatera – Stefana – zrodziło potrzebę bardzo subtelnego podkreślenia właściwie tylko najbardziej newralgicznych momentów filmu. Do projektu zaangażowano więc specjalistę od tego typu intymnych ścieżek dźwiękowych, Antoniego Komasę-Łazarkiewicza. Poniekąd wpłynęło na to doświadczenie zdobyte podczas współpracy z Agnieszką Holland nad bardzo zbliżonym tematycznie filmem, W ciemności. Muzyka tam słyszana, podobnie zresztą jak i w Mieście 44, nie wysuwa się na pierwszy plan. Nie uzurpuje sobie więcej przestrzeni aniżeli powinna zagarnąć w tym dusznym, bardzo mrocznym świecie pogrążonej w chaosie Warszawy. Z jednej z wypowiedzi kompozytora możemy się dowiedzieć, że kwestia oprawy muzycznej nie pozostawała reżyserowi obojętna. Właściwie od niego wyszedł pomysł, aby całość kompozycji oprzeć na motywie z jednej strony charakterystycznym dla stylistyki tamtej epoki, z drugiej natomiast odzwierciedlającym zmęczoną okupacją Warszawę. Zmęczoną, ale i pełną nadziei. W szczególności gdy powszechnym stało się przekonanie, że inicjowany właśnie zryw pozwoli na szybkie wyparcie niemieckiego najeźdźcy. Partytura trzyma się więc tej nadziei, bardzo intensywnie eksploatując rzeczony motyw. W miarę rozwoju wydarzeń, a nade wszystko, gdy jasnym staje się, że sukces powstania jest tylko mrzonką, kompozytor studzi swój entuzjazm, oddając się pieczołowitemu podążaniu za filmową narracją. Większość scen broni się swoją dramaturgią, stąd też rola muzyki jest bardzo uszczuplona. Na tym polu sprawdza się atonalne, często niestroniące od thrillingu underscoreowe granie, tak samo zresztą jak dynamiczne, agresywne frazy. Niemniej o jakichkolwiek estetycznych uniesieniach możemy raczej zapomnieć. Partytura nie należy bowiem ani do bardzo wylewnych, jeżeli chodzi o bogactwo melodyczne, ani też skomplikowanych pod względem strukturalnym.

Podstawą jest oczywiście sekcja smyczkowa, która chyba najlepiej sprawdza się w takich minorowych klimatach. Jeżeli już angażowane są jakieś instrumenty dęte, to są to instrumenty dęte drewniane, które świetnie uwypuklają aranżacje tematu głównego. Muzyka akcji nie daje powodów do większych zmian w tym zakresie, choć czasami zdarza nam się powracać do utartych w gatunku schematów, czyli dyktujących tempo ostinat. Osobliwością jest natomiast wykorzystanie gitar elektrycznych, które świetnie napędzają motorykę. Do podobnych zabiegów uciekał się już kilka miesięcy wcześniej Bartek Chajdecki, pracując nad ilustracją do wspominanego wyżej Powstania Warszawskiego. Podobnie sprawa się ma z zaznaczającą swoją obecność elektroniką. I tak jak w przypadku fabularyzowanego dokumentu, w Mieście 44 nie odczuwamy w większym stopniu tego zderzenia nowoczesności z historycznym aspektem rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Co ciekawe, takie muzyczne uwspółcześnianie skądinąd trudnego tematu może się przyczynić do jeszcze większej poprawy odbioru treści, czego nie można powiedzieć o teledyskowych przebitkach - durnych wstawkach zupełnie odcinających odbiorcę od misternie budowanej, intymnej relacji z głównymi bohaterami.

[video-browser playlist="633054" suggest=""]
Nie lada wyczynem było przełożenie tych wrażeń na album soundtrackowy. Nie wahałbym się powiedzieć, że wręcz niemożliwym, bo jakąż estetyczną wartość poza swoim docelowym miejscem funkcjonowania może mieć tak rzemieślnicza partytura? Okazuje się, że godzinny czas prezentacji wystarczył, by poznać tę ścieżkę od podszewki, docenić koncepcję i w konsekwencji również znużyć się jej ciężarem gatunkowym. Na odbiór wpływa rzecz jasna to, czy mieliśmy wcześniej sposobność zapoznać się z obrazem Komasy, czy też nasz kontakt z soundtrackiem traktujemy niejako w kategoriach "zaliczania" kolejnej nowości na rynku muzyki filmowej.

Oszczędność w środkach muzycznego wyrazu daje się odczuć od pierwszych sekund styczności z albumem. Kompozytor bardzo powoli, ale dosyć umiejętnie odkrywa przed nami kolejne elementy partytury. Temat przewodni to nic innego, tylko muzyczna próba odzwierciedlenia nastrojów panujących w przededniu powstania. Fundamentem wydaje się tu fortepianowa, melancholijna melodia osadzona na troszkę bardziej pozytywnym w wydźwięku walczyku. Choć sam temat pojawia się na krążku dosyć często, to w takiej konfiguracji słyszymy go tylko w utworach "Warszawa 44" oraz "Konspiracja". Najbardziej efektownie prezentuje się jednak w scenie wyjścia głównych bohaterów z kanału, kiedy wycieńczeni i brudni spacerują ulicami nietkniętego zniszczeniami Śródmieścia. Równie mocny wydaje się zamykający film "Walc na pożegnanie". Po dramatycznych wydarzeniach i wielu brutalnych scenach, których jesteśmy świadkami, ta chwila muzycznego wyciszenia wydaje się dobrym katalizatorem wywołanych wcześniej emocji.

Jak już wspomniałem wyżej, cała dramaturgia filmu opiera się na doświadczeniach głównych bohaterów, a w szczególności Stefana. Punktem zwrotnym popychającym tego młodzieńca do działalności podziemnej jest konfrontacja z niemieckim oficerem. Zdarzenie to budzi w nim tłumiony do tej pory przez matkę bunt przeciwko okupantom. Wejście w ten sposób postrzegania rzeczywistości przez głównego bohatera umożliwia nam utwór "Warum dieser Hass im Blick?". Operujący na minorowej skali, oparty na rozciągłych smyczkowych frazach i dysonansach fragment muzyczny to zapowiedź posępnego nastroju, jaki panował będzie w dalszej części partytury. Nie będzie to lekkie granie. Nasycone elektronicznym, ambientowym brzmieniem, doskonale zbuduje nastrój grozy, choć na płycie zaprezentuje się stosunkowo ubogo. Przykładem niech będą sceny ukazujące pochłoniętą wojną i zniszczeniem Warszawę. "Miasto płonie", "Czołg pułapka" oraz "Do rzeki" mimo swojej słuszności ilustracyjnej nie potrafią skupić uwagi słuchacza mierzącego się z albumem soundtrackowym.

Troszkę więcej na tym polu ma prawo zdziałać muzyka akcji. Jest ona budowana na charakterystycznych dla Łazarkiewicza smyczkowych ostinatach, ale i na bardziej dynamicznych frazach, w których nie brakuje gitarowego i elektronicznego brzmienia. W ogólny charakter tej płaszczyzny partytury wprowadza nas fragment ilustrujący początek powstania - "Godzina W". Kreowane na gitarowym przesterze melodie przypominają trochę to, co Bartek Chajdecki napisał na potrzeby Powstania Warszawskiego ("Goliat", "Ostatnia reduta"). Z drugiej strony - w takich utworach, jak "Do kanału", metodologia łączenia tekstur ambientowych z orkiestrą przywodzi na myśl warsztat Cliffa Martineza.

Czytaj również: Recenzja filmu "Miasto 44"

Jak zatem widzimy, pod względem oryginalności, nietuzinkowości i przełomowości gatunkowej Miasto 44 pozostaje jedynie cieniem wcześniej zarysowanych koncepcji. Niemniej jednak, skoro takie podejście sprawdzało się już po wielokroć, to czemu nie? Ścieżka dźwiękowa Łazarkiewicza świetnie radzi sobie z ciężarem filmu Komasy. Znajduje się dokładnie tam, gdzie być powinna, i nie budzi praktycznie żadnych wątpliwości, jeżeli chodzi o formę i treść. Nieco gorzej jest z akceptacją tak ciężkiego grania w indywidualnym doświadczeniu muzycznym. Jeżeli więc do zainwestowania w ten krążek nie zachęci Was sama ilustracja, być może zrobi to piosenka promująca obraz, wykonana przez Anię Iwanek oraz Pati Sokół. Tytułowe "Miasto" to niewątpliwy highlight współczesnej rodzimej piosenki filmowej. Szkoda tylko, że zabrakło dla niej miejsca w samym obrazie Komasy…

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj