Garth Risk Hallberg otrzymał astronomiczną zaliczkę za swoją pierwszą powieść. Co tu dużo mówić, cyfry na koncie zobowiązują. Autor musiał stworzyć coś, co się dobrze sprzeda.  Trzeba przyznać, że Hallber jest doskonałym rzemieślnikiem i bacznym obserwatorem współczesnego społeczeństwa. ‌City On Fire ma wszystkie uniwersalne elementy potrzebne do przyciągnięcia przeciętnego odbiorcy.  Rynek wydawniczy z otwartymi ramionami przyjął tekst łączący ze sobą losy zbuntowanych nastolatków, homoseksualnej pary, problemy małżeńskie dwójki bogaczy i wreszcie tajemniczą zbrodnię, której ofiarą pada nastolatka. Całość splata policjant, który prowadzi dochodzenie  w sprawie postrzelenia wspomnianej dziewczyny. Otrzymujemy przekrój nowojorskiego społeczeństwa lat 60. i 70. łącznie z wprowadzeniem czytelnika w mroczny półświatek miasta i dopiero co tworzącą się scenę punk rocka. Książka ma imponującą objętość. Powieść składa się z ośmiu część podzielonych dość pomysłowymi wstawkami, które wyraźnie wyodrębniają poszczególne partie, ale też chronią przed monotonią. Niestety liczba stron działa bardzo na niekorzyść powieści, ale domyślam się, że był to pewien zabieg wydawniczy. Muszę przyznać, że te ponad 1000 stron jest bardzo nierówne. Są momenty, które czyta się z zapartym tchem, ale niestety są też takie, gdzie autor na siłę wciska swoje przemyślenia, które nawiasem mówiąc, nie są zbyt głębokie i w ogóle mogłoby ich nie być.  W tych partiach tekstu autentycznie się męczyłam i przysypiałam podczas lektury. Gdyby te fragmenty wyciąć, otrzymalibyśmy całkiem przyzwoitą książkę z przyjemnym, potoczystym językiem i wartką akcją.
Źródło: Znak
Hallber ma potencjał, tego nie można mu odmówić, swoich bohaterów, a jest ich całkiem sporo, bo ośmiu, kreuje bardzo wyraziście. W trakcie lektury nie mamy problemu z ich identyfikacją w poszczególnych punktach akcji. Zręcznie łączy ich wzajemne losy, wplatając je do wydarzeń bieżących. Ważną częścią Miasta w ogniu są retrospekcje. Dla mnie osobiście były to jedne z ciekawszych fragmentów powieści. Kolejnym rozczarowaniem jest zakończenie powieści. Jest to niestety typowy, słodki, amerykański happy end. Podsumowując, Miasto w ogniu jest to udany, ale przede wszystkim kasowy debiut. Hallber pokazał, że ma olbrzymi potencjał, który niestety został nieco stłamszony moim zdaniem presją pieniądza, ale niech mu tam będzie. W przypadku tej powieści niestety sprawdza się zasada, że im bardziej coś jest reklamowane, tym większe jest ryzyko, że do rąk dostaniemy coś przeciętnego. Tak jest niestety i w tym przypadku. Czy polecam? Czy odradzam? Na to pytanie nie da się odpowiedzieć jednoznacznie w sposób inny niż, spróbuj, kupujesz na własną odpowiedzialność. Ostatnio w modzie jest czytanie obszernych powieści, a Miasto w ogniu jest raczej bezbolesną pozycją. W sam raz na wakacje, jeśli oczywiście ktoś ma odpowiednio dużą walizkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj