Manji jest samurajem bez pana, którego sam pozbawił życia, gdy dowiedział się, dla kogo tak właściwie pracuje. Czyn ten oczywiście to wielki dyshonor, jednak Manji nie odbiera sobie życia tylko dlatego, iż musi opiekować się siostrą. Jednak wkrótce traci i ją, więc mężczyzna nie ma już po co żyć. Po pokonaniu stu wojowników sam postanawia umrzeć, jednak los bywa przekorny – Yaobikuni, tajemnicza kobieta, twierdząca, że ma 800 lat igra sobie z pragnieniami Manjiego. Wprowadza do jego ciała kessen‑chu, święte robaki, które nieustannie naprawiają ciało, wszelkie rany, a nawet są w stanie połączyć odcięte części ciała. Tym samym Manji staje się nieśmiertelny, chociaż to ostatnia rzecz, której pragnie. Nie mając celu ani żadnej motywacji, po prostu trwa. Pięćdziesiąt lat później cel odnajduje się sam, za sprawą Rin Asano, dziewczynki, której ojca, mistrza sztuk walki, zabił przywódca szkoły walki zwanej Itto­‑ryu, Kagehisa Anotsu. Ten mistrz topora postanawia zniszczyć każde dojo, które mu się nie podporządkuje, mordując jego uczniów oraz mistrza. Rin prosi Manjiego o dokonanie zemsty w jej imieniu… Tytuł Mugen no jûnin pewnie mówi co nieco polskim fanom mangi i anime, ponieważ tak się złożyło, że 22 tomy dzieła autorstwa Hiroakiego Samury wydało wydawnictwo Egmont w tempie dość powolnym, trzeba przyznać (lata 2004-2012). Na tym jednak koniec, ponieważ osiem ostatnich tomów już się w języku polskim nigdy nie ukazało i pewnie już nigdy nie ukaże. Wielka szkoda, ponieważ teraz lektura byłaby wręcz wskazana – sama niestety z tym tytułem nie miałam do czynienia. Za to bez większego problemu można zapoznać się z adaptacją anime (2008), która ma zaledwie 13 odcinków. Serial nie spotkał się ze zbyt przychylną oceną widzów, w przeciwieństwie do mangi. Teraz reżyser Takashi Miike postanowił powrócić do Japonii z okresu Edo (XVIII wiek), nieśmiertelnego wojownika i jego licznych przeciwników. Film nieco upraszcza fabułę mangi, co jest zabiegiem oczywistym – wystarczy poszperać w internecie, aby dowiedzieć się, że komiksowy Manji, aby odkupić swe grzechy i stać się znów śmiertelnikiem, musi zabić 1000 złych ludzi. Ten filmowy grany przez Takuyę Kimurę nic na ten temat nie wspomina – żyje po prostu z dnia na dzień w rozlatującej się chacie, przynajmniej dopóki nie odwiedza go żądna zemsty Rin (Hana Sugisaki). To wtedy zaczyna się właściwa akcja filmu. Początkowo mężczyzna nie pali się do nadstawiania swojego, mimo wszystko nieśmiertelnego, karku dla zachcianki jakiegoś dziecka, jednak daje się w końcu przekonać, rozpoczynając prawdziwy krwawy festiwali śmierci. Nie ma się co łudzić – Miecz Nieśmiertelnego to w dużej mierze produkcja nastawiona na jak największą liczbę pojedynków, hektolitrów krwi i odciętych kończyn, których liczba wręcz poraża. Sam główny bohater co rusz traci którąś z rąk, a u jego przeciwników sprawy mają się jeszcze gorzej. Co ciekawe jednak, pomimo że Manji miał sporo czasu na trening, nie jest wcale wojownikiem idealnym. Gdyby nie jego nieśmiertelność, zginąłby już mnóstwo razy. Film trwa ponad dwie godziny, nie mamy jednak czasu poznać go lepiej – owszem, poznajemy jego przeszłość, lecz to tylko zarys charakteru człowieka, który z jakiegoś powodu walczy nie ze swoim wrogiem. Niestety motywacje Manjiego są bardzo słabo zarysowane – czy to zdjęty litością czy współczuciem w pewnym momencie po prostu postanawia pomóc Rin, co dzieje się błyskawicznie. Tego właśnie w Mieczu Nieśmiertelnego brakuje – większego skupienia się na bohaterach. W mandze z pewnością było na to miejsce, więc rozumiem maksymalne skrócenie fabuły, jednak ten film także nadaje się do powrotu do montażysty, ponieważ dałoby się co nieco wyciąć. Kolejne walki zaczynają w pewnym momencie nużyć, ponieważ nie ma pomiędzy nimi większych przerw. To ciągła i jednostajna bitwa pełna machania mieczem na wszystkie strony i wyżynania przeciwników. Szkoda, że więcej miejsca nie poświęcono głównemu złemu tej całej opowieści – mimo tego nawet samym wyglądem Kagehisa Anotsu przyciąga wzrok swoją dość delikatną i kobiecą urodą (Sôta Fukushi). Sama Rin także odrobinę rozczarowuje – od panny planującej zemstę, a trenującej sztuki walki oczekuje się trochę większych umiejętności niż sztuka naprawdę głośnego krzyczenia. Kino samurajskie wymaga oczywiście licznych pojedynków, a te pozbawione są może pewnej finezji – to w końcu nie chińskie kino wuxia. Walka obdarta jest zatem z płynnych ruchów, to raczej ciągłe sieczenie kogo popadnie na prawo i lewo, często przeciw dziesiątkom przeciwników, robi jednak wrażenie. Kończyny odpadają, krew się leje, a coraz dziwniej wyglądający przeciwnicy próbują pokonać Manjiego. Takashi Miike nie zapomina o mangowym rodowodzie tej opowieści, nie zmieniając wyglądu bohaterów, którzy chwilami przypominają ludzi z kompletnie innej historii. Niech nikogo nie zdziwią włosy na punka czy japońska blond-piękność. Owszem, troszkę ta fantazyjna stylistyka gryzie się w poważnym tonem filmu, jednak w głowie cały czas się kołacze, że to taki realizm magiczny w azjatyckim wydaniu. W końcu to historia nieśmiertelnego wojownika. Stylistyce samej produkcji wiele zarzucić nie można – budżet po prostu widać. Ujęcia są nieraz bardzo długie, przepełnione powolnym dialogiem pomiędzy Manjim i Rin, a choć to nie ten typ filmu, który ma zachwycić obłędnymi kadrami, nie można powiedzieć, że to brzydka produkcja. Jest pod względem wizualnym surowa i stonowana – miejsc akcji jest niewiele, bohaterowie cały czas mają na sobie ten sam ubiór. Liczy się ukryty w tle morał, że gdy nie ma już żadnego powodu, aby żyć, tym powodem może stać się inna osoba. Pod względem aktorskim jest bardzo przyzwoicie – wystarczy obejrzeć jakikolwiek japoński serial, aby zorientować się, że ta specyficzna maniera grania może być naprawdę irytująca. Miecz Nieśmiertelnego od tego typu dolegliwości jest raczej wolny. Miecz Nieśmiertelnego trudno jednoznacznie ocenić. Widzom niemającym do tej pory  do czynienia ze światem japońskiej popkultury może ten wydawać się wyliczanką brutalnych pojedynków z udziałem dość mało elokwentnego głównego bohatera, który uczucia już dawno schował i o nich zapomniał. Jest jednak taka jedna scena, w trakcie której pozwala on wypłakać się Rin. Łatwo wyobrazić sobie łkanie w ramionach, lecz to film o drodze miecza – ten moment świetnie oddaje całość. Oto emocje skryte za niewzruszoną twarzą… Z kolei fani mangi będą zadowoleni z prostej przyczyny – dostali to, czego oczekiwali z poszanowaniem dla oryginału oraz bez braku funduszy wyzierających z każdego kadru. Nie ma sensu spodziewać się po tej prostej historii wielkich zwrotów akcji. Prócz niej nie brakuje także wzniosłych okrzyków o zemście, które co prawda lekko irytują, lecz to przecież element obowiązkowy tego typu produkcji – która jest niestety za długa. Obejrzenie całości bez przerwy może okazać się wyzwaniem, warto je jednak podjąć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj