Mildred ma już siedemdziesiąt lat – do życia została powołana w 1941 roku przez Jamesa M. Caina (także „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy” i „Podwójne ubezpieczenie” – ich ekranizacje to klasyki filmów noir) i już cztery lata później przeniesiona na duży ekran. Wielka kreacja Joan Crawford została zasłużenie nagrodzona Oskarem.

[image-browser playlist="607930" suggest=""]fot. © 2011 Home Box Office Inc

Po tylu latach trochę zapomnianą i powoli pokrywającą się kurzem historię zdecydował odświeżyć Todd Haynes. Do tego zadania bardzo się przyłożył – starannie przeanalizował postaci z książki, starając się jak najlepiej odtworzyć bohaterów stworzonych przez Caina (serial jest wierniejszy książce niż film) i powoli gromadził wymarzoną obsadę, nie podejmując żadnych pochopnych decyzji. Ten trud zdecydowanie się opłacił – w „Mildred Pierce” nie ma ani jednej złej roli; zapewniono nam aktorstwo na naprawdę wysokim poziomie (Emmy za najlepszy dobór obsady). Wiele gwiazd kina porzuciło na chwilę wielki ekran i zdecydowało się obdarzyć swoimi umiejętnościami wielbicieli produkcji telewizyjnych. Było to dla nich prawdziwe wyzwanie. Tytułową rolę Mildred Kate Winslet uznała za najtrudniejszą w swojej karierze od czasów „Titanica”. Nie jest to jej najlepsza odsłona, ale Kate w każdym wydaniu zachwyca, a jej Mildred jest bardzo przekonująca. Dziś już wiemy, że została za nią nagrodzona Emmy.

Doskonale dobrana została nie tylko obsada. Muzyką zajął się Carter Burwell, ulubieniec braci Coen, a o kostiumy zadbała legendarna już Ann Roth, której nikomu przedstawiać nie trzeba. To głównie dzięki tej dwójce tak dobrze odtworzony został klimat amerykańskich lat 30. Produkcja jest także doskonała pod względem technicznym.

O czym tak właściwie opowiada „Mildred Pierce”? Oczywiście można powiedzieć, że o kobiecie próbującej sobie radzić w czasach kryzysu, kurze domowej, na której życie wymusza zmianę. Ale ten serial zdecydowanie nie zasługuje tylko na takie podsumowanie.

[image-browser playlist="607931" suggest=""]fot. © 2011 Home Box Office Inc

Jesteśmy w Kalifornii na początku lat trzydziestych i przy dźwiękach wesoło jazzującej muzyki widzimy kobiece dłonie, przygotowujące smakołyki – obraz jakby wycięty z jednego z odcinków „Nigelli”. Przez pierwsze minuty jesteśmy świadkami typowej małomiejskiej sielanki – uroczy dom z mnóstwem fotografii na ścianach, żona w fartuszku króluje w kuchni, za oknem mąż kosi trawnik, dwójka dzieci zaraz wróci ze szkoły i wszyscy zasiądą szczęśliwie przy wspólnym posiłku, prowadząc konwersacje o pracy, szkole i sąsiadach. Nagle jednak muzyka się urywa, a wraz z nią złudzenie, w jakie tak łatwo daliśmy się wciągnąć.

Poznajemy Mildred w przełomowym dla niej dniu. Jej uporządkowane, stabilne życie, czy to naprawdę, czy tylko pozornie, rozpada się całkowicie w momencie, w którym odchodzi od niej mąż. Bert Pierce to chudy i mocno łysiejący deweloper, od jakiegoś czasu „grający w remika” z sąsiadką, która na pewno wyróżnia się na tle osiedlowych kur domowych – ubiera się wyzywająco w czerwone sukienki, pod które nie zakłada stanika. Pani Pierce (i nie tylko ona) od dawna wiedziała o tym, w co i z kim lubi grać jej mąż, ale tego dnia posunęła się za daleko w pretensjach. Tak naprawdę nie do końca chciała, żeby Bert odszedł; może myślała, że gdy postawi sprawę jasno, to mąż wróci na ścieżkę przyzwoitości. Skutek był jednak inny. Kobieta zostaje sama z dwiema córkami, a jedyne, co posiada, to umiejętność pieczenia ciast. „Pozwoliłaś, by całe życie minęło ci na spaniu, gotowaniu i nakrywaniu do stołu i o dziwo wcale ci to nie przeszkadzało” – tak w krótki sposób podsumowuje Mildred właścicielka agencji pracy i chyba lepiej zrobić się tego nie da.

[image-browser playlist="607932" suggest=""]fot. © 2011 Home Box Office Inc

Fabuła serialu sprowadza się właściwie do trzech głównych wątków: Mildred robiąca karierę (i pieniądze) w gastronomii, Mildred i jej nowe romanse oraz Mildred i jej relacje ze starszą córką Vedą. Zdecydowanie najciekawiej przedstawia się ten ostatni. Postać Vedy Pierce jest chyba najbardziej złożona w całej historii – kreacja stworzona przez zaledwie dwunastoletnią Morgan Turner (w następnych odcinkach zastąpi ją Evan Rachel Wood) naprawdę robi wrażenie. Jej Veda jest po prostu cudownie zła – pogardliwa, samolubna, zakochana w sobie mała żmija, z niezwykłą wprawą manipulująca wszystkimi wokół, ze szczególnym upodobaniem dręcząca jednak matkę. Dla mnie jest bardziej przerażająca niż wszelkie postaci z horrorów, a jednocześnie niesamowicie fascynująca. W klasyfikacji na najwredniejszą bohaterkę postawiłabym ją zaraz za siostrą Ratched. Największym problemem Mildred jest to, że córkę kocha i wierzy, że ona to uczucie jednak odwzajemnia. Zupełnie nie potrafi pokazać jej swojej władzy jako rodzica, a nawet prowadzić z nią równej walki. Jest zupełnie niekonsekwentna – chwile złości natychmiast nagradza wylewnymi przeprosinami, wciąż zabiega o względy Vedy, tak naprawdę się jej bojąc i wciąż czując potrzebę tłumaczenia się przed nią.

Na początku Mildred jest zupełnie nieporadna w swojej nowej życiowej i społecznej roli. Przewodnikiem staje się jej najlepsza przyjaciółka Lucy (świetna Melissa Leo, wielka szkoda, że jest jej tak mało!), która z dużą cierpliwością tłumaczy jej nową sytuację, prezentując wachlarz nowych możliwości, jaki się przed panią Pierce otworzył – uczy ją, jak nawiązać romans z profitami, ale też jak pokonać dumę i nie dać rodzinie umrzeć z głodu. To właśnie te konwersacje najlepiej przybliżają obraz ówczesnej kobiety i pokazują mentalność amerykańskiego społeczeństwa czasów Wielkiego Kryzysu. "Właśnie dołączyłaś do największej armii świata. Jesteś najwspanialszą amerykańską instytucją, o której nie wspomina się 4 lipca. Słomiana wdowa z dwójką małych dzieci" – mówi Lucy. I nie można nie przyznać jej racji.

[image-browser playlist="607933" suggest=""]fot. © 2011 Home Box Office Inc

Najważniejsze, co zyskuje Mildred, to pewność siebie i umiejętność podejmowania samodzielnych decyzji (bardzo dobra scena z panią Forrester – arystokratką, która pokazuje Mildred, że mimo kryzysu podział klas wciąż istnieje i ma się dobrze). Jej życie nabiera coraz większego rozpędu – wymienia dość śmiesznego i nieporadnego kochanka na przystojnego i bogatego (brawa dla Guya Pearce’a), a mundurek kelnerki, który przynosił jej tyle wstydu, zastępuje własną restauracją, gdzie wprowadza godne podziwu i odsłaniające prawdziwą żyłkę biznesową innowacje. Niestety uczy się też, że za prywatne szczęście i sukcesy musi słono zapłacić – chwile rozkoszy z kochankiem kosztują ją dramatycznie dużo. Tragiczny finał drugiego odcinka serialu pozostawia widzów w niepewności, jak dalej poradzi sobie bohaterka.

Serial jest przede wszystkim obrazem kobiety próbującej żyć pełniej i godniej, ale napotykającej przy tym na coraz to nowe przeszkody. Jako portret psychologiczny kobiety miotającej się między rolą matki, żony, kochanki i bizneswoman jest to produkcja wyróżniająca się i godna polecenia. Ukazuje też ludzi lat 30. od kuchni, nie bawiąc się zbytnio w nakreślanie sytuacji ekonomicznej i politycznej całego kraju. Niektórzy mogą to odczytywać jako wadę, ja jednak się z tego cieszę – twórcy nie chwycili zbyt wielu srok za ogon, skupiając się na tym, co najważniejsze i osiągając przy tym doskonałe efekty. Oczywiście nie każdy „Mildred Pierce” doceni. Akcja toczy się powoli i na kolejne mocne wydarzenia trzeba długo czekać. Jednak ci, którzy zdecydują się jednak poczekać, na pewno nie będą zawiedzeni.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj