Główny bohater, Riku Yamato, ma 17 lat i jasno sprecyzowany cel – chce opuścić rodzinne miasto i studiować razem z przyjaciółką z dzieciństwa, Momoką. Nie jest to jednak takie łatwe, ponieważ rodzina chłopaka prowadzi własny, wielopokoleniowy już biznes, a mianowicie farbiarnię. Farbowane tkaniny są w regionie, z którego pochodzi Riku, jednym z najsłynniejszych wyrobów lokalnej tradycji, więc dobrze by było, gdyby ktoś przejął interes. Tak więc Riku nieustannie toczy boje z rodzicami, skrycie podkochuje w Momoce, a do tego pewnego pięknego dnia w drodze do szkoły potrąca rowerem jenota (zwierzę z rodziny psowatych, bardzo podobne do szopa). Ów jenot nie jest takim zwykłym przedstawicielem swojego gatunku, ponieważ niedługo później okazuje się, że jest samiczką, ma na imię Miyo, a rodzice Riku pragną, aby ten ją… poślubił.
Brzmi absurdalnie i tak jest – oczywiście szybko okazuje się, że Miyo potrafi przybrać ludzką postać, a w tej wygląda niczym modelka, co raczej przeciętnego czytelnika japońskiego komiksu nie zdziwi. Jest absolutnie przemiła, przeurocza, oddana swojemu rzekomo przyszłemu mężowi, nic nie potrafi, a Riku najchętniej uciekłby od niej gdzie pieprz rośnie. Dodatkowo okazuje się, że jego przodkami był właśnie klan jenotów, toteż trzeba ratować populację, do czego ma się w oczywisty sposób przyczynić chłopak ze swoją zwierzęcą narzeczoną. Trzeba przyznać, że nawet jak na mangę z wątkami nadprzyrodzonymi, historia jest trochę zbyt szalona – i póki co, bardzo przewidywalna. Byłoby o niebo lepiej, gdyby przyjaciółka głównego bohatera, Momoka, choć trochę różniła się charakterem od swojej rywalki, ale gdzie tam – to także przesłodka i zarazem pustogłowa panienka. Autorka, Mayu Minase, ma najwyraźniej słabość do takich dziewoi… Sam Riku póki co także niczym szczególnym się nie wyróżnia, choć on, jako jedyny, wykazuje jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku.
Na plus zdecydowanie trzeba zaliczyć stronę graficzną mangi – rysunki są bardzo staranne, a tła to nie tylko puste kadry z bohaterami na pierwszym planie. Mamy tu na przykład bardzo ładnie narysowane świątynie. Sporo jest także fanserwisu, który specjalnie nie zaskakuje, skoro na tylnej części obwoluty widnieje napis "komiks tylko dla dojrzałego czytelnika". Choć fabuła nie powala, cieszy fakt, że główny bohater nie jest oderwany od swojego środowiska i po prostu mieszka z rodzicami, o których coś wiemy. Bardzo ciekawy jest zresztą ich zawód – nie przypominam sobie innego tytułu, w którym spotkałabym się ze sztuką farbowania tkanin za pomocą indygowca. Proces farbowania został zresztą skrótowo, ale jednak przedstawiony, więc zawsze to jakiś dodatkowy walor edukacyjny.
Polskie tłumaczenie autorstwa Magdy Bielińskiej wypada bardzo dobrze, a każdy bohater ma słownictwo dopasowane do charakteru, choć trzeba przyznać, że chwilami tekst bardzo sili się na komediowy ton, ale to już raczej zasługa autorki, a nie tłumaczki. Wydanie jest bardzo ładne i nie odstaje od ogólnie przyjętego standardu Studia JG.
Hime-sama Tanuki no Koizanyou #01 na razie nie wyróżnia się niczym szczególnym – to kolejna szalona komedia z na razie dość słabo przedstawionymi bohaterami, w ładnej oprawie graficznej oraz z lekkim dodatkiem nagości. Kolejne tomiki pokażą (a jest ich w sumie 9) czy historia rozwinie się w ciekawszym kierunku.