Mirai no Mirai to film anime w zupełnie innym stylu, niż nagrodzony Oscarem Sen to Chihiro no kamikakushi czy inne arcydzieła Hayao Miyazakiego. Hosoda tworzy opowieść osadzoną w konwencji anime, ale zarazem starająca się nie popadać w jej skrajności. Czuć w wielu momentach, że jest to rzecz bardziej uniwersalna w swoim gatunku, niż mógłbym oczekiwać. Elementy typowe dla anime, czy japońskiej kultury są obecne, ale nie przytłaczają zniechęcając osoby, które nie przepadają za taką formą animacji. To buduje dość ciekawe wrażenie oglądania czegoś w stylu anime, które w wielu momentach chce być czymś więcej. Dostajemy historię prostą i przejrzystą. Śledzimy losy zwyczajnej rodziny z Japonii, w której pojawia się nowe dziecko. Bohaterem jest jednak mały Kun, który do tej pory był rozpieszczanym jedynakiem. To stanowi punkt wyjścia do opowieści o życiu. Aż tyle i tylko tyle. Obserwujemy codzienne sytuacje z perspektywy Kuna, który zaczyna coraz bardziej pogłębiać się w zazdrości o młodszą siostrę co doprowadza do wielu konfliktowych sytuacji. Możecie sobie wyobrazić, jak rozpieszczonych bachor (a tak Kuna można nazwać bezapelacyjnie) może zareagować w momencie, gdy przestaje być centrum wszechświata. Taka ludzka historia o czymś, co wielu ludzi zna ze swojej codzienności niezależnie od tego, czy pochodzą z kultury japońskiej, polskiej czy amerykańskiej. To właśnie w tym leży siła i uniwersalność, nadająca temu emocjonalnego wydźwięku. A w tle mamy też wątek rodziców i ich uczucia, które w trakcie zaczyna się rozwijać i nabierać ciepła.
fot. materiały prasowe
Jednym z kluczowych wątków są "podróże w czasie" Kuna, które odbywają się po różnych spięciach emocjonalnych z siostrą i rodzicami. Możemy traktować to dosłownie, że dzieciak spotyka Mirai z przyszłości, swojego psa w ludzkiej postaci (a potem sam zmienia się w psa, a ta scena wydaje się takim dowodem działania wyobraźni w tym wątku), czy swoją matkę, gdy była dzieckiem. W tym wszystkim jednak szybko dostrzegłem coś zupełnie innego i ciekawszego. Nie wydaje się, by te wszystkie magiczne przygody miały naprawdę miejsce. Raczej jesteśmy świadkami totalnego przełączania na perspektywę dziecka z bardzo wybujałą wyobraźnią. Wydaje się, że wszystko, co obserwujemy, to taka podróż do jego wnętrza. To jest próba poukładania sobie w głowie nowej rzeczywistości, a wyobraźnia jest środkiem, który pozwala Kunowi to jakoś zrozumieć. Czy to właśnie rozmowa z wyimaginowaną siostrą z przyszłości, czy przygody z pradziadkiem, który od dawna nie żyje. Nie przypadkowo wszelkie "podróże" Kuna odbywają się w ogrodzie, gdzie - jak wielu z nas wspomni czas dzieciństwa - wyobraźnia dosłownie może nas przenosić do innych światów. To własnie nadaje Mirai ciekawego wyrazu, głębi i emocjonalnego wydźwięku, który trafia w punkt. Pokazuje nie tyle dojrzewanie dziecka z wyobraźnią, co jego adaptację do nowej rzeczywistości. Cały wątek Kuna ma tę emocjonalną głębię, ale nie jest on jakoś szczególnie zagmatwany czy niezrozumiały. Mirai to w dużej mierze piękna prostota, bo Hosoda wykorzystuje klarowne, czytelne i uniwersalne środki, by opowiedzieć ludzką i ponadczasową historię o dziecku. A do tego też używa ciepłego i spójnego stylu animacji, który podobnie jak cała konwencja, nie popada w skrajności gatunkowe. Nie ma tutaj jakichś dziwacznych zachowań, reakcji czy wizualnych przegięć, które w typowym anime są często obecne. Hosoda tworzy swoją historię w tym stylu, starając się budować całość ze świadomością trafiania do widza na całym świecie, nie tylko do wielbicieli gatunku. Mirai to dla mnie pod wieloma względami film anime inny niż wszystkie. Zarazem osadzony w konwencji i wychodzący ponad nią. Pięknie opowiada historię o potędze wyobraźni, adaptacji i akceptacji, a zarazem o relacjach rodzinnych i emocjach. W prostocie siła - można by powiedzieć, ale to wszystko w Mirai ma drugie dno, które trafia w serce.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj