Młody Wallander to nowy serial emitowany na Netfliksie, związany fabularnie z najbardziej znanym szwedzkim detektywem. Czy warto obejrzeć?
Kurt Wallander to prawdopodobnie najbardziej znany szwedzki detektyw, który debiutował na kartach książek Henninga Mankella i który wielokrotnie przenoszony był na ekrany (portretował go między innymi
Kenneth Branagh). Tym razem bohater powraca w serialu Netflixa pod wymownym tytułem
Młody Wallander. I rzeczywiście, w produkcji tej poznajemy losy – dopiero rozpoczynającego karierę detektywa – dwudziestoparoletniego Kurta. Nie jest to jednak typowy prequel, ponieważ akcję osadzono mocno współcześnie, dosłownie w 2020 roku, co nijak ma się do książkowego pierwowzoru.
Cała historia rozpoczyna się w momencie zagadkowego zabójstwa młodego Szweda, które rozgrywa się na oczach Wallandera. Po traumatycznym doświadczeniu chłopak postanawia dołożyć wszelkich starań, by dowiedzieć się, kto stał za brutalnym zamachem. Rozwiązywanie zagadki morderstwa nakłada się w czasie z jego awansem i różnego rodzaju rewolucjami w życiu prywatnym, co oczywiście przekłada się na płaszczyznę emocjonalną opowieści. A przynajmniej tak to wygląda w opisie, bowiem w rzeczywistości serial nie porusza tak, jak obiecuje to jego rys fabularny.
Jeśli kojarzycie poprzednie ekranizacje z Wallanderem w roli głównej, prawdopodobnie będziecie spodziewać surowego skandynawskiego klimatu. Niestety, w nowym serialu tego nie znajdziemy – od samego początku czuć, że to koprodukcja brytyjska i nie pomaga temu nawet silny szwedzki akcent głównego aktora. Choć akcja rozgrywa się w Malmo, wszyscy mówią po angielsku – trudno, by miało to pozytywny wpływ na odbiór całości; historia traci na wiarygodności w zasadzie już na starcie. Problematyczne jest również ilustrowanie serialu młodzieżową popową muzyką, która moim zdaniem psuje cały efekt – ścieżka dźwiękowa zupełnie nie pasuje do charakteru tej produkcji i utrudnia jasne określenie do jakiej grupy wiekowej jest właściwie kierowana ta historia (niezręczny soundtrack prowokuje pytanie – brać to na poważnie, czy jednak z dystansem?). Ośmielę się stwierdzić, że z „oryginalnym” Wallanderem serial łączy jedynie nazwisko głównego bohatera – tak naprawdę nie widzę tu żadnego związku z opowieściami Mankella czy choćby bohaterami kreowanymi na ekranach wcześniej przez Branagha czy Kristera Henrikssona. Serialowy prequel nie wyjaśnia nam przeszłości detektywa, nie jest odpowiedzią na to, co go w życiu ukształtowało, w żadnym stopniu nie stanowi dopełnienia tej postaci. Historia młodego Kurta mogłaby być zatem historią jakiegokolwiek innego policjanta – ale to już by nie brzmiało tak dobrze na etapie promocji.
Przez sześć blisko godzinnych odcinków w nowym serialu opowiadana jest jedna i ta sama historia, a Wallander stara się wyjaśnić zabójstwo nastoletniego chłopaka z sąsiedztwa, od czasu do czasu zajmując się wątkami pobocznymi, które łączą się z całą sprawą. Problem w tym, że nie jest to fabuła na tyle silna, by rozbić ją na tyle epizodów – całą historię spokojnie można byłoby zmieścić w jednym filmie pełnometrażowym i śmiem sądzić, że tylko by na tym zyskała. Przez to, że rozciągnięto ją na tyle godzin, pojawiają się tu nie tylko przestoje w akcji bieżącej, ale również nic niewnoszące sceny – na przykład kilkuminutowe "refleksyjne" kadry, w których główny bohater patrzy w ścianę, bądź niepasujące do niczego teledyskowe ujęcia na miasto, będące tylko wypełniaczem wolnego czasu. Trudno tu mówić o jakimkolwiek budowaniu napięcia, a angażowanie się w tę historię staje się momentami prawdziwym wyzwaniem.
Sytuacji nie polepsza również fakt, że zaproponowana opowieść jest po prostu przewidywalna. Podczas gdy młodemu Kurtowi aż sześć odcinków zajmuje dojście do pewnych kluczowych wniosków, spostrzegawczy widz jest w stanie odkryć karty mniej więcej w połowie serialu. W zasadzie przez cały czas trwania opowieści jako widzowie jesteśmy o krok przed głównym bohaterem, co psuje jakąkolwiek przyjemność z seansu – na ekranie dzieje się dokładnie to, czego aktualnie się spodziewamy, bez większych zaskoczeń. Odcinki ogląda się zatem bez emocji – oczekując po prostu aż wydarzy się to, co (jak logika podpowiada) niechybnie musi się wydarzyć. Plus za finałowy zwrot akcji – w ostatnim odcinku twórcom rzeczywiście udało się utrzymać efekt zaskoczenia i zmylić czujność widzów. Ale to by było na tyle, jeśli chodzi o satysfakcję płynącą z detektywistycznego śledztwa podczas seansu. Jeden twist to trochę za mało.
Młody Wallander zawodzi – mimo dobrej gry aktorskiej i kilku mocniejszych scen rodem z kryminałów, całość wypada raczej płasko i nieciekawie. Produkcja zupełnie nie pasuje klimatem do poprzednich historii o skandynawskim detektywie, a jego młodsze wcielenie, poza swego rodzaju podobieństwami w aparycji, ma z nim tak naprawdę wspólnego tyle co nic. Owszem, wątki ładnie się ze sobą zazębiają (od osobistych perypetii bohatera, poprzez jego najbliższe środowisko, aż po skandal w wyższych sferach). Widać, że ktoś miał pomysł na całą tę historię, jednak to nie wystarcza – całość nie angażuje i nie budzi większych emocji. Mógłby być z tego naprawdę soczysty film – w formacie serialu
Młody Wallander jednak nie ma większej siły przebicia. Seans na raz.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h