Przed nami kolejna książka ze świata Warhammera, pióra uznanego pisarza Czarnej Biblioteki, GarhamaMcNeilla. Tym razem jest to początek cyklu sięgającego aż do podstaw ludzkiego Imperium, do czasów legendarnego Sigmara.
Sigmar – wódz Unberogenów, wojownik, przyjaciel krasnoludów, zjednoczyciel, a w końcu bóg. Dłuższe lub krótsze historie o jego życiu wśród ludzi wspominane były przy okazji wcześniejszych książek w uniwersum (nie zawsze wychodziło to pomyślnie, trzeba przyznać), ale dopiero Heldenhammer i dwie kolejne książki cyklu Legenda Sigmara będą w stanie opowiedzieć nam całą jego historię.
McNeill rozpoczął swoją historię od czasów, gdy główny bohater był nastolatkiem, już po zdobyciu runicznego młota Ghal-Maraza. Bez wątpienia jest to dobry zabieg. Raz, że historia zdobycia młota była już opisywana, dwa, że dzięki temu zabiegowi czytelnik może oswoić się z otoczeniem, w którym dorastał bóg, nie będąc od razu rzuconym w środek heroicznych i krwawych zmagań (te nadejdą nieco później). Autorowi udało się to otoczenie odmalować doskonale - długie hale pełne wojowników popijających ciemne piwo i miód ze zwierzęcych rogów, ławy usłane skórami, krwawe przysięgi dla okrutnego boga wojny, zimy i wilków. Wszystko to przenosi nas w barbarzyńskie klimaty rodem z wczesnośredniowiecznej Europy. Nie tylko zresztą ziemia ludu Sigmara wygląda w ten sposób – plemiona, które chce zjednoczyć, mimo swych różnic, również wpasowują się w ten „barbarzyński stereotyp” (choćby władczyni wojowniczek podejrzanie przypominających mityczne amazonki). Dla fana uniwersum równie ważne będą owe różnice, do których analogię łatwo znaleźć w późniejszych prowincjach Imperium, dwa i pół tysiąca lat po zniknięciu Sigmara.
Autorowi udało się również stworzyć barwnych, plastycznych bohaterów, których czytelnik ma szansę z miejsca polubić – ponurego Pendraga, beztroskiego Wolfgarta czy krasnoluda Alaryka, któremu potomni nadadzą przydomek „Szalony”. Każdy bohater, na swój niech archetypiczny sposób, wywołuje na twarzy uśmiech, każdego z nich da się polubić – łącznie z Sigmarem, który przecież zmienia się na przestrzeni książki. By osiągnąć swoje przeznaczenie, musi stać się mężczyzną, wojownikiem i władcą, a każda z tych trzech dróg ma swoje miejsce i swój sens w dziele McNeilla. W kwestii postaci należy dodać, że lekko irytuje ludzki antagonista oraz jego motyw, ale należy przypuszczać, że autor poświęci nieco więcej miejsca w następnych książkach.
Młotodzierżca nie byłby jednak książką ze swego uniwersum, gdyby nie tysiące trupów, które padają pod ciosami mocarnego Sigmara i jego towarzyszy. Walki są krwawe i trochę zbyt... łatwe – choć oczywiście wrogów pojawia się cała masa, potężne orki nie mają szans w starciu z Sigmarem i jego ludźmi, a w samym uniwersum ten rozkład sił wygląda zgoła inaczej. Tą wyraźną przewagę ludzi nad zielonoskórymi można jednak zrzucić na karb charakteru samej książki, która jest przecież opisem legendy, życia bóstwa. Na szczęście walki, które przybierają na sile przez całą książkę a których kulminacją jest Bitwa na Przełęczy Czarnego Ognia, są tylko tłem historii o dorastaniu głównego bohatera do roli, którą mu przeznaczono – do roli Imperatora. Znacznie ważniejsze są wspomniane zmiany zachodzące w głównym bohaterze oraz jego podróże do odległych ludzkich siedzib, w celu zjednoczenia krain.
Tak, historia Sigmara to jedna z niewielu książek z uniwersum, którą można polecić początkującemu czytelnikowi. Nie będzie tu bowiem odniesień niezrozumiałych dla nieobytych z Warhammerem (oczywiście fan zobaczy wiele odniesień ku przyszłości, ale to już zupełnie inna sprawa). Tak czy siak, Młotodzierżca to, niezależnie od uniwersum, kawał dobrej książki fantastycznej – choć bardziej heroic niż dark fantasy.