Moja cudowna Wanda opowiada historię Polki, która wyjechała za granicę, by opiekować się starszą osobą i zarobić w ten sposób na utrzymanie swoich dzieci. Ostatnio wiele filmów czerpie inspiracje z podobnego modelu, w którym ktoś w trudniejszej sytuacji finansowej zatrudnia się w zamożnym domu. Może to być sposób na podjęcie wielu różnych dyskusji. W Parasite prowokowało to rozmowę na temat współczesnego podziału klasowego, a w Na Noże miało sprawić, byśmy kibicowali głównej bohaterce, która musiała przeżyć wśród bogatych sępów. Zatem ten film też można było rozegrać na wiele sposób. Czego możemy się więc spodziewać po Mojej cudownej Wandzie?
Przede wszystkim nie będzie to historia, w której mamy jasny podział na tych złych i tych dobrych. Sytuacja finansowa obu rodzin nie stawia pomiędzy nimi grubej kreski. Skupiono się raczej na tym, by dobrze pokazać osobiste dramaty wszystkich bohaterów, bez wybierania ulubieńców. Powiedziałabym nawet, że głównych skrzypiec nie grają tu pieniądze, a sam temat rodzicielstwa: ludzi, którzy desperacko próbują utrzymać dzieci, oraz tych, którzy ich mieć nie mogą, a bardzo by chcieli.
Wszystkie te historie wydają się bardzo autentyczne, ponieważ mają świetnie napisane role kobiece i dobrze zobrazowane podejścia żeńskich bohaterek do macierzyństwa. Choć na początku może się wydawać, że doskonale znamy te archetypy osobowości z innych filmów, tej produkcji udaje się dodać do każdego z nich coś świeżego. To zasługa nie tylko dobrego aktorstwa, ale też tego, w jaki sposób bohaterki zostały napisane i wyreżyserowane. Dla przykładu: było wiele okazji, by poddać je niepotrzebnej seksualizacji. Twórcy cierpią na dziwną chorobę, w której czują potrzebę pokazania kobiety w przyjemny i zachęcający sposób w scenach łóżkowych, które zupełnie nie pasują do kontekstu sytuacji. Byłam więc szczerze zaskoczona, gdy podczas seansu tej produkcji tego uniknęłam.
A skoro mowach o kobietach w filmie, należy wspomnieć o samej tytułowej Wandzie, którą zagrała Agnieszka Grochowska. Dzięki niej możemy zobaczyć, z czym muszą mierzyć się osoby, które decydują się na taką pracę, bez upiększania tematu. Choć kobieta zdaje się mówić niewiele w porównaniu do innych postaci na ekranie, udało się ją zarysować wyjątkowo mocno. Wanda potrafi walczyć o swoje i się targować mimo tego, że na co dzień jest często traktowana jak służba. Nie daje się zdominować przez osoby, które mają więcej władzy od niej, choć jest w obcym kraju, na ich warunkach. Czujemy do niej sympatię, ponieważ zrobiłaby wszystko dla swoich dzieci.
Trudno wybrać jedną przewodnią emocję, która towarzyszyła mi podczas seansu. Nie powiedziałabym, że pod tym względem to przejażdżka górska, podczas której albo jesteśmy bardzo wysoko, albo nisko. Przez większość czasu jest dość stabilnie i możemy odczuwać współczucie. Jednak są bardzo dobrze rozłożone akcenty, które chwytają nas odrobinę znienacka i powodują większe wzruszenia, niż moglibyśmy oczekiwać. I to w stosunku do bohaterów, których też byśmy o to nie podejrzewali. I to uważam za najbardziej satysfakcjonującą część - nawet warstwa emocjonalna okazała się dość nieprzewidywalna, ponieważ można było oczekiwać zupełnie czegoś innego po konkretnych archetypach bohaterów.
Moja cudowna Wanda to ostatecznie szeroki portret rodziny. Być może skłania nas do przedefiniowana jej znaczenia. Nie odwraca oczu od niewygodnych kwestii. Nie boi się wprawić widza w dyskomfort, by udowodnić swoją rację. Na pewno to bardziej refleksyjny niż rozrywkowy seans, choć utrzymane tempo i mocni bohaterowie nie sprawiają, że się dłuży. Warto jednak mieć z tyłu głowy fakt, że to film, którego celem jest wniknięcie w czyjeś dramaty, a nie zabawienie nas.