Twórcy nie pokusili się o pociągnięcie dobrej passy. Matka pojawiła się w dwóch poprzednich epizodach, a teraz znów mamy powrót do czegoś, co w anime zyskuje popularne miano "fillerów". Słowo to towarzyszy nam w niemal co drugim odcinku tego zacnego sitcomu. Nic na to nie poradzimy, ale mimo że wątkiem głównym jest ślub Barneya i Robin, wypadałoby skoncentrować się na tym, na co najbardziej czekają fani. Tak, wiem, powtarzam się i zrobię to jeszcze raz: chcemy matki!

Tym razem tematem przewodnim są relacje pomiędzy matką a ojcami Barneya i jego brata. Jak wiemy, pani Stinson jest samotna. Podobnie jak swój syn (a właściwie obaj) lubi korzystać z życia, więc uprawia seks z wieloma mężczyznami. Takim sposobem ojciec pana młodego ma nową żonę i rodzinę, zaś ojciec drugiego dziecka został pastorem. Jako że wszyscy pojawiają się na ślubie, coś musi być na rzeczy.

Barney zauważając, że relacje pomiędzy jego tatą a mamą nie są wcale tak oziębłe, jak się spodziewał, postanawia zrobić to, co każdy dobry syn robi: zeswatać ich! Nie wie jednak, że jego brat ma dokładnie ten sam plan. Zaczyna się więc mała wojenka, w której obaj próbują przekonać swoich rodziców do drugiej osoby. Jak się okazuje, jeden z nich wychodzi z tego pojedynku zwycięsko, i nie jest to twórca kodeksu bracholi. 

[video-browser playlist="633740" suggest=""]

W całym tym ferworze średnich gagów mamy jedną perełkę, a są nią dwie piosenki stylizowane na latach sześćdziesiąte, zrobione w czerni i bieli, skoncentrowane na szczęśliwym życiu Barneya i jego rodziców. James ma podobną wizję, na szczęście wyobraźnia przyszłego męża Robin potrafi wpłynąć na marzenia innych (świetne przejęcie kontroli nad piosenką).

Wątki poboczne tym razem są dwa. Jeden to rekordowy tasiemiec ciągnący się od początku sezonu, czyli podróż Marshalla. Nikt już raczej nie spodziewa się, że Eriksen zdąży przed dwoma ostatnimi odcinkami, tak więc jesteśmy chyba skazani na jego podróż. Na szczęście Marshall po zawieszeniu broni ze swoją towarzyszką podróży postanawia pomóc i zawieźć ją na przedstawienie córki. Miło.

Drugim wątkiem jest śledztwo detektywa Teda Mosby'ego w poszukiwaniu złodzieja zdjęcia, które ma otrzymać Robin. Sprawcą okazuje się William Zabka, opowiadający przy okazji przejmującą historię, jak to trudno jest być czarnym charakterem. Jako że Zabka kojarzony jest przede wszystkim z "Karate Kidem", to nie ma co się dziwić.

Dziesiąty odcinek Jak poznałem waszą matkę nie rozwija historii ani trochę, oferuje nam niewiele zabawnych momentów, kilka ciekawostek i właściwie nic nowego. W porównaniu do poprzedniego jest to słabszy epizod. Miejmy nadzieję, że to chwilowa zadyszka, choć fani zdają sobie sprawę, że zostali trochę oszukani. Końcowy sezon mógł być rewelacyjny i powrócić na właściwe tory, tymczasem oferuje nam poziom poprzednich, niespecjalnie udanych serii, z rzadka drastycznie zmieniając tony i na chwilę stając się dawnym, świetnym sitcomem. Raz jest lepiej, raz gorzej - jak to w życiu. Czekamy na dalsze losy bohaterów, przy okazji prosząc o to, na co wszyscy tak bardzo czekają: matkę.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj