Jak już wiemy z filmów Godzilla, Godzilla II: Król potworów, Godzilla kontra Kong i Kong: Wyspa Czaszki, na świecie istnieje więcej potworów, niż mogliśmy przypuszczać. Okazuje się, że rząd amerykański wiedział o tym już w latach 50., kiedy to do życia została powołana jednostka Monarch. Na początku składała się ona jedynie z pani doktor Keiko (Mari Yamamoto) i – przydzielonego do jej ochrony przez Generała Pucketta (Christopher Heyerdahl) – młodego, niepokornego żołnierza Lee Shawa (Wyatt Russell). Powierzono im misję zlokalizowania i zbadania źródła promieniowania na Filipinach. Później dołącza do nich młody badacz Bill Randa (Anders Holm), który tropi źródło legendy o latającym smoku. Cała trójka szybko orientuje się, że promieniowanie nie jest wynikiem żadnych działań wojennych. Nie jest nawet dziełem człowieka. Podczas swojej podróży spotykają monstra mogące zagrażać globalnemu bezpieczeństwu. Akcja Monarch: Dziedzictwo potworów dzieje się równolegle w kilku przestrzeniach czasowych. Widz obserwuje wydarzenia mające miejsce na przełomie lat 50. i 60., a także te współczesne. Śledzimy poczynania Cate (Anna Sawai) – ocalałej z ataku Godzilli w San Francisco. Dziewczyna nie może poradzić sobie z traumą. Do tego był to ostatni moment, w którym widziała swojego ojca. Zostaje po nim jedynie adres i klucze do mieszkania w Tokio. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby kiedykolwiek wspomniał, że ma nieruchomość na innym kontynencie. Okazuje się, że to nie jest jedyny sekret, który ukrywał przed rodziną. Bohaterka, by poznać całą prawdę, będzie musiała wraz z nowo poznanymi ludźmi znaleźć dawnego przyjaciela swojego ojca – niejakiego Lee Shawa (Kurt Russell), który być może będzie znał odpowiedzi na piętrzące się pytania. Reżyser Matt Shakman rozpoczyna od mocnego wejścia. Serial otwiera scena bezpośrednio łącząca go z produkcją Kong: Wyspa Czaszki. Widzimy w niej postać graną przez Johna Goodmana, która ucieka przed wielkim pająkiem. To daje nadzieję, że serial nie będzie skupiać się jedynie na kultowej Godzilli, ale wprowadzi dużo więcej gigantycznych potworów. Problem polega na tym, że jest to pewnego rodzaju oszustwo. Twórcy droczą się z widzami – wciąż sugerują, że nadchodzi jakieś wielkie zagrożenie, ale później od niego uciekają. Jakby produkcja nie miała budżetu na takie zabawy. Scenarzyści bardziej skupiają się na dramacie głównych bohaterów i przedstawianiu ich trudnych relacji. Przynajmniej na tym upływają nam pierwsze trzy odcinki – z krótkimi przerywnikami na jakiegoś potwora. Są to raczej kilkuminutowe wstawki. Nic zapierającego dech w piersiach. Godzilla pojawiająca się na chwilę w pierwszym odcinku to po prostu ponowne wykorzystanie scen z filmu z 2014 roku. Monarch: Dziedzictwo Potworów w pierwszych odcinkach skupia się na dwóch historiach. A pomostem pomiędzy nimi jest postać Lee Shawa grana przez Kurta Russella i (w retrospekcjach) jego syna Wyatta. Muszę przyznać, że to ciekawy zabieg. Panowie nie tylko są do siebie podobni wizualnie, ale też mają podobny styl gry. Wprowadzają trochę humoru do tej produkcji. Mam problem z tempem tej opowieści. Wszystko, co wydarzyło się w pierwszych trzech odcinkach, można byłoby spokojnie upchnąć do jednego epizodu. Rozumiem, że twórcy chcieli dać mocniejszą ekspozycję każdej postaci, ale długie sceny, w których bohaterowie w ciszy przechadzają się ulicami Tokio, nic nie wnoszą. Odniosłem wrażenie, że celowo rozciągnięto tę historię, by serial był dłuższy. Niech za przykład posłuży fakt, że Kurt Russell pojawia się dopiero w drugim odcinku. Pierwszy to strasznie przegadane wprowadzenie, mające na celu dobitne wytłumaczenie widzowi, kto jest kim w tej układance.
fot. Apple TV+
+8 więcej
Scenarzyści do serca wzięli sobie podtytuł tego serialu, bo faktycznie opowiadają o dziedzictwie potworów. Skupiają się na ludziach badających monstra, a także ich rodzinach, żyjących wcześniej w nieświadomości. Okazuje się, że firma Monarch w pewnym momencie zaczyna działać jak złowroga organizacja, która bardziej niż na potworach skupia się na ludziach, którzy wiedzą za dużo. Jakby próbowano ukryć przed światem istnienie wielkiej jaszczurki ziejącej niebieskim ogniem czy ogromnego goryla. Wizualnie Monarch: Dziedzictwo potworów prezentuje się bardzo solidnie. Efekty specjalne są dobre, a lokalizacje egzotyczne i ciekawe. Trzeba przyznać, że Apple TV+ akurat na tym nie oszczędzało. Nie byli jednak tacy szczodrzy, jeśli chodzi o potwory. Trochę szkoda, bo spodziewałem się czegoś innego po tej produkcji. Bliżej temu serialowi do filmu Garetha Edwardsa niż produkcji Adama Wingarda. Mówiąc szczerze, miałem nadzieję na odwrotny scenariusz.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj