Monster to film na wskroś uniwersalny. Mimo że powstał w Japonii, trafi do widza na całym świecie. A to udowadnia, że ludzkie doświadczenia są do siebie podobne – bez względu na to, skąd pochodzimy. Ta historia momentalnie do nas przemawia na poziomie emocjonalnym. A jednak reżyser konstruuje całość w taki sposób, że specyficzność kultury japońskiej odgrywa tutaj pewną rolę, zaskakuje, a nawet bawi poziomem absurdu. W każdym kraju dochodzi do tego typu niedorzecznych sytuacji.
Historia opowiadana jest z różnych perspektyw. Na początku zapoznajemy się z pewnymi faktami, więc od razu wyrabiamy sobie konkretne zdanie i stawiamy bohaterów po stronie dobra i zła. Później twórca odkrywa kolejne karty, dzięki czemu film śledzi się niczym dobry kryminał. Stopniowe poznawanie prawdy z różnych perspektyw zmienia wszystko i staje się wartością rozrywkową tej produkcji na niespotykanym poziomie. Reżyser wcale się nie spieszy – daje sobie czas i powoli dociera do finału.
Ukazanie różnych perspektyw jest kluczowe w Monsterze. Twórca zadaje widzom pytanie: "Kto tak naprawdę jest potworem?". Możliwe interpretacje wydarzeń sprawiają, że odpowiedź nie jest prosta. Równie dobrze można by powiedzieć, że w każdym z nas drzemie potwór. Film nie jest w tym aspekcie jednoznaczny. Pozwala widzom wyrobić sobie zdanie i pokazuje, że wyciąganie pochopnych wniosków może być zgubne i destrukcyjne. Czy nie jesteśmy potworami, gdy bez znajomości całej prawdy ferujemy wyroki? Monster uderza w coraz bardziej emocjonalne tony, gdy nakreśla przyczyny zachowań dzieci znajdujących się w centrum szkolnej afery.
Każde spojrzenie na sprawę jest ciekawe, intrygujące i angażujące. Nowe informacje o sekrecie zaskakują. Monster błyszczy zwłaszcza wtedy, gdy ukazuje wydarzenia z perspektywy dziecięcych bohaterów. Staje się emocjonalnym rollercoasterem! Naturalność i autentyczne emocje budowane przez młodych aktorów działają na niespotykanym poziomie. Relacja Minato Miguno i Yoriego Hishikawy to coś iście pięknego, diabelnie wieloznacznego i poruszającego. Otwiera nas na różne interpretacje, bo pada metaforyczne określenie, że ten duet ma "mózg świni", a ojciec Yoriego chce go z tego "wyleczyć". Można to odbierać dwojako – jako wyjątkowe dzieje przyjaźni lub (zgodnie z zamierzeniami reżysera) odkrywanie przez dwóch chłopców uczuć romantycznych względem siebie. Stąd bierze się ostracyzm, brak akceptacji społecznej (dzieciaki w szkole nazywają Yoriego kosmitą), lęk Miguno i wspomniana już chęć wyleczenia. W fabule nie pada zdanie dosłownie nazywające ich emocje. Reżyser skupił się na subtelnych rozwiązaniach wizualnych i metaforycznych dialogach. Dostrzegamy jednak siłę tego uczucia. Twórca odciął się od motywu seksualnego, który często pojawia się w podobnych historiach z Hollywood, dzięki czemu dostajemy coś, co uniwersalnie porusza emocje, pozwala zrozumieć głębię uczucia, a także towarzyszący im strach. To jest piękne i zarazem przerażająco smutne...
O zakończeniu Monstera można długo dyskutować. Nie jest ono dosłowne, bo Hirokazu Koreeda nie daje widzom oczywistych wyjaśnień. Szanuje odbiorcę i pozwala mu zinterpretować to, co tak naprawdę wydarzyło się w finalnej scenie – smutnej i pięknej jednocześnie, więc tym samym szczerze poruszającej. Film pozostawi Was z myślą, że świat jest pełen potworów. I że sami czasem się nimi stajemy – nieświadomie i z dość prozaicznych powodów. Nie wzruszą się tylko ci, którzy mają serca z kamienia.
Monster przywraca wiarę w to, że kino ma się dobrze. Ta produkcja przyspieszy bicie serca i sprawi, że będziecie o niej myśleć jeszcze długo po seansie. Okazuje się, że potwory są wśród nas, a świat najlepiej wygląda z perspektywy dziecka! Niby oczywiste, ale tak niezwykle poruszające...