Moon Knight jest kolejnym z bohaterów Marvela, którego przygody zaprezentowano w wyjątkowej czerwono-czarno-białej tonacji. Czy ten artystyczny zabieg na płaszczyźnie formy przynosi pożądany efekt?
Idea projektu Czerń, Biel i Krew jest prosta jak budowa cepa. Najpierw wybieramy bohatera Marvela kojarzonego z mroczniejszymi i brutalniejszymi opowieściami. Niejednoznacznie moralnych herosów (albo złoczyńców), którzy nie mają nic przeciwko kąpielom w posoce swoich adwersarzy. Wcześniej w takiej konwencji zostali przedstawieni Wolverine (z oczywistych względów), Carnage (jeden z najbardziej krwiożerczych antagonistów), Elektra i Deadpool (kolorystyka kostiumów tej dwójki nie kontrastowała z przyjętą tonacją). Po wybraniu bohaterów wprowadzamy ich w krótkie historie, mające często charakter anegdot czy przypowieści z morałem. Fabuły, bardzo delikatnie mówiąc, nie są zbyt wymagające. Nie one stanowią jednak meritum. Istotą komiksu jest kreatywność autorów w grze tylko trzema kolorami. Czerń, biel i czerwień – czy to wystarczy, żeby zachwycić czytelnika?
Moon Knight. Czerń, biel i krew, podobnie jak poprzednie wydania z tej serii, to album zawierający formalne eksperymenty znanych i mniej znanych ilustratorów komiksów. Awangardowe podejście do warstwy wizualnej nie idzie w parze z treścią, która nawet jak na Marvela jest dość sztampowa. Z drugiej strony, fabuła to bardziej narzędzie służące do zabawy z formą niż autonomiczna płaszczyzna, na której toczy się ciekawa opowieść. Wszystko to, co czytamy, służy oprawie graficznej. Im szybciej pogodzimy się z tym faktem, tym większą radochę będziemy mieli z lektury. Nie oznacza to oczywiście, że historia tu zupełnie nie istnieje. Poszczególne rozdziały mają ręce i nogi, ale narzucona z góry krótka forma nie pozwala scenarzystom rozwinąć skrzydeł. Szkoda, bo skomplikowana osobowość Moon Knighta idealnie nadaje się do przedstawiania złożonych fabuł. W tym formacie jednak nie o nie chodzi, dlatego też tym razem demony drzemiące w duszy Marka Spectora nie pokazują pełni swoich możliwości.
Co więcej, większość rozdziałów prezentuje wyrwane z szerszego kontekstu wydarzenia, więc bez znajomości komiksowych przygód Marka Spectora trudno będzie się połapać w tym, co się w danym momencie dzieje. Na szczęście taka wiedza nie jest obowiązkowa, bo motywem przewodnim przeważnie jest akcja i mordobicie. Doskonały przykład takiego podejścia stanowi rozpoczynająca komiks historia pisana przez Jonathana Hickmana i rysowana przez Chrisa Bachalo (to chyba najbardziej znani autorzy pracujący nad tym wydaniem). Wydarzenia w Anubis Rex są chaotyczne i łatwo się w nich pogubić. Wystarczy jednak, że podczas wertowania stron chwycimy się czerwonego balonika, a następnie podążymy za nim w głąb historii. Wkrótce natrafimy na pochłaniającą wszystko czerwień, która w finale znów przeistacza się we wspomniany wcześniej balon. Wspaniała zabawa formą. Z takich rozdziałów można czerpać niebywałą satysfakcję, nie wgryzając się zupełnie w tekst.
Kolejne rozdziały trzymają się podobnego klucza, choć nie za każdym razem autorzy osiągają satysfakcjonujący efekt. W Taki biały, a taki mroczny czerwony kostium Spider-Mana stanowi doskonały kontrast z bielą Moon Knighta i czernią nocy. Naturalnym tropem do przełamywania biało-czarnej kolorystyki jest oczywiście krew. Część ilustratorów idzie na łatwiznę i korzysta jedynie z tego motywu. Inni starają się przemycić czerwień w mniej oczywistych elementach. Dobre wrażenie robią szczególnie te rozdziały, w których czerwień serwowana jest bardzo oszczędnie. Jest ona obecna, ale tylko po to, żeby zaakcentować konkretne szczegóły, takie jak symbole, elementy ubioru czy wyjątkowe przedmioty. Odnajdywanie podobnych motywów to na pewno gratka dla pasjonatów. Pytanie tylko, czy czytelnicy szukający w komiksach rozrywki zaakceptują taką zabawę formą.
Wszystko to składa się na obraz komiksu skierowanego przede wszystkim do miłośników, szczególnie tych otwartych na mniej standardowe konwencje. Moon Knight, podobnie jak poprzednie tomy z cyklu Czerń, Biel i Krew, nie przynosi wielkiej wartości fabularnej – gorzko zawiodą się czytelnicy nastawieni na opowieść. Dużo więcej dzieje się na płaszczyźnie wizualnej i to właśnie tam znajduje się jakość tego tomu.