Nowy film Rolanda Emmericha - reżysera znanego z widowiskowych filmów katastroficznych. Czy warto wybrać się na Moonfall do kina? Sprawdzamy.
Moonfall to nowy
film katastroficzny Rolanda Emmericha, znanego z takich produkcji jak
Dzień Niepodległości czy
Godzilla. Reżyser z pewnością kojarzy Wam się z science fiction, efektami wizualnymi i destrukcjami grożącymi końcem świata. W najnowszej produkcji ludzkości zagraża Księżyc, który jest na kursie kolizyjnym z Ziemią. Brzmi to absurdalnie, trochę takie jest, ale zdecydowanie wypada widowiskowo. Wobec tego - czy warto wybrać się do kina, by zobaczyć to na własne oczy?
Na pierwszym planie mamy trójkę głównych bohaterów, którzy będą próbowali powstrzymać zbliżającą się katastrofę. To zdecydowanie ciekawa mieszanka, złożona z byłego astronauty, pracowniczki NASA i wielkiego fana teorii spiskowych, który – jak się okazuje – jednak ma trochę racji i może wcale nie jest szalony.
Interakcje między aktorami mają genialną dynamikę. Być może działa to tak dobrze właśnie dlatego, że postacie są swoimi przeciwieństwami i mają różne podejście do misji ratowania świata.
Z całej trójki
najciekawszy wydaje się John Bradley jako KC Houseman, który próbuje przekonać wszystkich do swoich szalonych teorii dotyczących Księżyca, a do tego opiekuje się starszą matką i pracuje dorywczo w kilku miejscach. Aktor wypada niezwykle sympatycznie, a jego historia ma najbardziej satysfakcjonującą drogę. Często służy jako element komediowy, ale udało się pokazać także to, skąd biorą się kompleksy mężczyzny. Widz bez problemu może zbudować z nim więź. Po prostu nie da się go nie lubić.
Oczywiście,
mocną stroną Moonfall jest strona wizualna i nie jest to żadne zaskoczenie, jeśli chodzi o Rolanda Emmericha. Po godzinie trwania seansu można wygodnie rozsiąść się w fotelu kinowym i chłonąć widowisko oczami - zniszczoną planetę, rozpadający się świat, niesamowity kosmos i czarne materie, które uderzają z każdej strony ekranu. Można nawet uznać, że produkcja zyskałaby, gdyby trochę mniej czasu traciła na wyjaśnianie, co się tak właściwie dzieje z tym Księżycem, bo finalnie skomplikowana fabuła to nie powód, dla którego wybierzemy się na ten seans.
Zdecydowanie nie jest to film poważny, który zostawia nas z jakąś nową, istotną konkluzją na temat wszechświata. Co więcej - gdyby wyciąć wszystkie sceny, które próbowały takie być, dostalibyśmy coś krótszego i bardziej rozrywkowego.
Główny problem Moonfall polega na tym, że za bardzo próbuje nam wyjaśnić, skąd wzięła się ta cała katastrofa. A przy tym znaleźć rozwiązanie, które może jeszcze zaskoczyć widza. Gdy idziesz na film, w którym ludzie mają walczyć z Księżycem, zapewne zostawiasz część logiki za drzwiami z zamiarem dobrej zabawy przy kilku dobrych wybuchach. W momencie, w którym ktoś usilnie próbuje ci o niej przypomnieć, zaczynasz dostrzegać, że fabuła ma jeszcze mniej sensu niż na samym początku.
Moonfall to film, na którym można się dobrze bawić. Jest pięknie zrobiony, a główni bohaterowie są sympatyczni. Jednak przez to, ile czasu poświęcono postaciom drugoplanowym, które są o wiele mniej interesujące, seans może się trochę dłużyć. Pod sam koniec wątki zaczynają się mnożyć do takiego stopnia, że produkcja wydaje się zwyczajnie przekombinowana, jakby próbowała zmieścić w sobie trochę za dużo różnych motywów. Jednak jest to pozycja, która pięknie prezentuje się na dużym ekranie. Można czerpać z niej frajdę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h