Od samego początku ma nas przyciągnąć wielkie misterium, bo oto lot 713 do Belize nigdy nie wylądował w wyznaczonym miejscu, a czarna skrzynka, znaleziona we wraku maszyny, zawiera jedynie krótkie historyjki, opowiedziane tajemniczym, monotonnym głosem. Jak doskonale wiadomo, podobne zagadki zawsze działają na ludzką podświadomość. Niech za przykład posłużą mi Zagubieni, którzy doskonale ogrywając wszelkie niewiadome, przyciągnęli ogromną rzeszę fanów. Nie wiem, czy podobny zamysł mieli twórcy Morza Aralskiego i równie trudno mi stwierdzić, czy wyszło im to na dobre. Na pewno jest to pretekst, do opowiedzenia krótkich historyjek, najczęściej opierających się na ciekawych, wartych rozwinięcia podstawach.
            Nie będę streszczać każdej nowelki, która pojawia się w dziele Fernandesa, jednak muszę ponarzekać na ogromny brak „tego czegoś”. Wiem, że jest to sformułowanie dość ogólne, trudne do jednoznacznego wyjaśnienia, jednak pomimo tego, że bardzo cenię otwarte, nierozwiązane opowiadania fantastyczne, wodzące czytelnika za nos, to jednak w tym przypadku ta niewiadoma mocno rozczarowuje. Nie twierdzę, że są to historie słabe, jednak nie mają w sobie rzeczy, którą określiłbym rodzajem baśniowości czy przebojowości. Morze Aralskie jak najbardziej płynie narracyjnie i graficznie (do stylu Roberto Gomesa trudno mi się przyczepić, ponieważ, pomimo tworzenia całego albumu, urozmaicił każdy segment fenomenalnie!), jednak nic z tego dla mnie nie wynikało. Nie zostawiało mnie z chęcią samodzielnego dopowiedzenia dalszej części, jednocześnie jestem pewny, że w ciągu miesiąca lub dwóch, jeśli ktoś zapytałby mnie o konkretną historię, najprawdopodobniej zapomniałbym, o czym była.
Źródło: Timof Comics
            Odkładając narzekanie na bok, tak jak wspominałem wcześniej, Fernandes doskonale prowadzi swoje opowiadania. Angażowałem się w każdą z równym entuzjazmem, bez wcześniejszego poznania czy ekspozycji głównych bohaterów. Pomimo rozczarowań ostatecznymi rozwiązaniami, nie mogę powiedzieć, że lektura Morza Aralskiego wynudziła mnie, bądź męczyła. Oddając jeszcze trochę zasłużonego miejsca w tej recenzji, chciałem pochwalić Roberto Gomesa, który wchodzi w branżę komiksową z zacięciem godnym zawodowca. Życzę mu, aby stworzył jak najwięcej podobnych rzeczy, bo w tym medium odnajduje się znakomicie.             Podsumowując, Morze Aralskie jest miłym sposobem na spędzenie wieczoru przy luźno angażującym komiksie, jednak trudno, przynajmniej w moim przypadku, oczekiwać czegoś więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj