Historia filmu skupia się na żeglarzu amatorze, który z powodu problemów finansowych, decyduje się wziąć udział w samotnym rejsie dookoła świata, gdzie przyznawana jest nagroda pieniężna. Do tej pory Donald Crowhurst zajmował się tworzeniem wynalazków, które miały ułatwiać życie pływającym na morzu, teraz sam będzie musiał postawić się w ich sytuacji i dokonać rzeczy niezwykłej. Kłopot jednak w tym, że Donald nie ma zawodowego doświadczenia i dość szybko odkrywa, że samotna przeprawa przez morza i oceany jest trudniejsza, niż mógł podejrzewać. Jest to prawdziwa historia, która rozegrała się w roku 1968. Opowiedzenie tych wydarzeń za pomocą filmu jest o tyle intrygujące, że nie znamy dokładnego przebiegu wydarzeń. Codzienność żeglarza przedstawiona została w filmie w oparciu o jego notatki. Twórcy mogli sobie zatem pozwolić na nieco więcej dopowiedzeń, ale widać, że w pewnych momentach brakuje wizji i dobrego poprowadzenia kolejnych wydarzeń. Zwłaszcza w pierwszej fazie filmu, gdzie nie do końca udaje się zarysowanie postaci Donalda, w którą wcielił się Colin Firth. Widzimy kochającego ojca i męża, który popadł w tarapaty finansowe i za wszelką cenę chce uratować sytuację swojej rodziny. Jest to jednak niewystarczająco dobrze zarysowana motywacja człowieka, który decyduje się na taki krok, którym jest samotne przepłynięcie świata. Często musimy sobie więc dopowiadać, że jest to gonitwa za marzeniami, próba zachowania dumy i sprostanie zadaniu, jakim jest bycie głową rodziny. Te wskazówki często wypływają z dialogów, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że pierwsza faza filmu przebiega bardzo szybko, przez co te ważne kwestie motywacji i potrzeb zostały zepchnięte na drugi plan. Kiedy więc nasz wynalazca projektuje statek i wreszcie wypływa w rejs, wydawać by się mogło, że będzie tylko lepiej. Problem jednak w tym, że ciekawie robi się dopiero pod koniec filmu. Przez jego dwie fazy nie dzieje się tak naprawdę nic interesującego. Ani wyprawa bohatera nie jest ujmująca, ani też zgłębianie się w psychologię postaci. Jest to niestety film w większości wydarty z emocji. Twórcy mogli sprawić, aby wydarzenia przedstawione na ekranie były bardziej angażujące, ale wybrali niestety najgorszą drogę. Dostajemy wspomnienia głównego bohatera i jego rozterki połączone z ludzkimi reakcjami na samotność. Często powracamy też na powierzchnię, a tam bywa jeszcze nudniej. W narracji brakuje czegoś, co mogłoby bardziej wyraziście zobrazować drogę bohatera i jego motywacje. Dąży do marzeń, czy tak naprawdę powodem podejmowania wyzwań jest miłość? Może Donald pragnął jedynie osiągnąć wyraźny sukces po ostatnich porażkach? Nie dostajemy niestety odpowiedzi na te pytania. Nie można natomiast przyczepić się do aktorów wcielających się w główne role. Przekonująco w postać Donalda wcielił się Colin Firth, a jego żonę przekonująco zagrała Rachel Weisz. Relacje pomiędzy nimi i sceny, w których występują razem są często pełne emocji i skrywanej namiętności. Technicznie film również jest w stanie się obronić, a dobrze wyglądają zwłaszcza sekwencje z najtrudniejszymi chwilami Donalda na morzu. Film jest bardzo poprawny, ale twórcy wyraźnie bali się podjąć ryzyko i nie chcieli, aby postać Donalda została źle odebrana przez widzów. Historia jest niezwykle ciekawa, ale w The Mercy nie do końca udaje się przedstawić ją w taki sposób, aby przez prawie dwugodzinny film była angażująca. Dużą część filmu poświęcono mniej interesującym aspektom, przez co psychologia niezwykle ciekawej postaci została zaniedbana. W głowie bohatera dzieje się tak wiele ciekawych rzeczy, ale nie wybrzmiewają one na ekranie. W tej powolnej narracji i wybieraniu prostych ścieżek skrywa się znacznie lepszy film niż ostatecznie powstał. Tym większa szkoda, że nie podjęto większego ryzyka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj