Donald Crowhurst to spokojny, stateczny człowiek, który prowadzi mały interes związany z produkcją urządzenia pomagającego żeglarzom w nawigacji. Jednak jego sprzedaż nie idzie zgodnie z planem i wkrótce mężczyzna będzie musiał zmierzyć się z widmem bankructwa. Wybawieniem z tej katastrofalnej sytuacji staje się wyścig żeglarski dookoła świata - Sunday Times Golden Globe. Daniel, który do tej pory był tylko i wyłącznie niedzielnym żeglarzem postanawia zbudować łódź i wziąć w nim udział, mimo sprzeciwu rodziny. Wkrótce okaże się, że będzie musiał odnieść się do oszustwa, aby zapewnić dobrobyt swoim bliskim. Cała konstrukcja filmu jest zbudowana oczywiście wokół postaci granej przez Colina Firtha, który brawurowo wcielił się w człowieka rozdartego pomiędzy dwoma światami. Crowhurst w jego wykonaniu to mężczyzna przepełniony pasją do życia, który jednak musi zmierzyć się z mrokiem, jaki czai się i powoli pochłania jego stabilne życie. Reżyser produkcji, James Marsh stworzył bardzo ciekawy obraz dotyczący walki z samym sobą, którą doskonale kontruję w scenach pojedynku głównego bohatera z potężnym żywiołem podczas wyprawy. Dzięki skrupulatnej wiwisekcji psychiki Donalda z biegiem czasu orientujemy się, że to nie nieprzejednana i okrutna toń wód jest największym wrogiem Crowhursta, a on sam. Zestawienie siły natury z siłą własnej woli sprawiło, że kreacja Firtha nabrała dodatkowego brzmienia, stała się swoistym symbolem tego, że sami dbamy o swój los i ostateczna decyzja, co do kierunku, w którym podążymy znajduje się w naszych rękach. Ten problem reżyser opracował punkt po punkcie bardzo dokładnie. Doskonałym wsparciem dla Firtha są drugoplanowi aktorzy, których twórcy zmyślnie podzieli na grupę wspierającą z całych sił naszego bohatera i tych, którzy chcą dorobić się lub szukają sensacji dzięki jego decyzjom. Tak naprawdę przez cały czas trwania seansu odbywa się interesujący pojedynek pomiędzy tymi stronami konfliktu. Rachel Weisz znakomicie sprawdza się w roli opoki, na którą może liczyć cała rodzina w trudnych chwilach. Paradoksalnie to właśnie ona jest najsilniejszą postacią w produkcji, umiejętnie balansuje pomiędzy kruchością i melancholią swojej bohaterki, a jej ogromnym poczuciem odpowiedzialności i mocą, aby zmierzyć się z życiowymi przeszkodami. Natomiast po drugiej stronie barykady mamy Davida Thewlisa i Kena Stotta jako ludzi, którzy z wyprawy Crowhursta zrobili sobie szwedzki stół, na którym mogą się obłowić. Panowie nie mają zbyt wiele do pokazania, ze względów scenariuszowych, jednak w scenach z ich udziałem dają z siebie wszystko i starają się wykrzesać maksimum ze swoich postaci, szczególnie Thewlis. Produkcja Marsha nie jest filmem wybitnym. Ma pewne problemy w ostatnim akcie, którego tempo znacznie spada i powoduje obniżenie punktu napięcia bardzo mocnej historii. Jednak twórcom udała się bardzo ważna rzecz. Sprawili, że cały czas kibicujemy naszemu bohaterowi i mimo że zdajemy sobie sprawę, w jak trudnym położeniu się znajduje, to nie tracimy nadziei, nadal trwamy w dobrej wierze, co do jego zamiarów. To interesująca opowieść o sile ducha, tym, że zwykły człowiek, nieważne czy jest nauczycielem w szkole przetrwania czy zwykłym, księgowym  może walczyć o swoje marzenia i dokonać wielkich rzeczy. Jednak przy okazji twórcy poruszają bardzo ważny temat dotyczący tego, że kłamstwo może nas zaprowadzić na manowce i należy być szczerym z samym sobą, aby zacząć myśleć o życiowych celach. The Mercy to specyficzny film, ponieważ łączy takie aspekty jak dramatyzm i poczucie porażki z nadzieją i walką o siebie za wszelką cenę. Koniec końców to przyjemny i dobry film, ze świetnymi kreacjami aktorskimi. Warto sprawdzić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj