Na krawędzi z każdym odcinkiem staje się serialem ciekawszym. Wszystko za sprawą przemyślanej i dopracowanej historii, która zaczyna się przed widzami kształtować. Jest ciekawie, bez przesadnych banałów i okazjonalnie sztampowo, ale wszystko się dobrze zazębia, tworząc coś, co potrafi zainteresować. Rozwój centralnej sprawy kryminalnej z handlem dziećmi jest stopniowy, a kolejne elementy układanki podwyższają jej jakość. Motyw z panią Lande jest oczywiście kliszą, ale zaprezentowaną nieźle (zwłaszcza jej ucieczka, choć kobieta mogła wziąć auto) i z potencjałem na jeszcze więcej wrażeń.

Podobać się może to, że każdy wątek serialu, nawet ten wydawałoby się poboczny, jest związany z przewodnią historią. Wszystko łączy się w interesującą całość. Wprowadzenie do równania skorumpowanych gliniarzy z najwyższego szczebla dodaje trochę wyrazu całej opowieści, bo stanowi większe wyzwanie dla Leny Korcz (Kamilla Baar) i reszty bohaterów. Inwigilacja głównej bohaterki jest jedynym czynnikiem, który w tym miejscu wzbudza konsternację - skoro Lena rozmawiała z Nowińskim (Marek Bukowski) i wie, jak był podsłuchiwany, dlaczego w ogóle nie przyjmuje do świadomości faktu, że też może mieć pluskwy w domu i w pracy? Reżyser stara się budować ambitną, dynamiczną i inteligentną policjantkę, ale jednocześnie ukazuje widzom takie oczywiste niedopracowanie.

[video-browser playlist="633581" suggest=""]

W końcu Marta Sajno (Urszula Grabowska) zaczyna odgrywać w 2. sezonie jakąś rolę. Pierwsze 2 odcinki zepchnęły ją kompletnie na margines, ale teraz scenarzyści sprytnie wplątują ją w centralną intrygę. Sprawuje się to należycie, a rola, jaką Sajno tutaj odegra, wydaje się szalenie ważna. Oby w następnych odcinkach jej udział rósł, bo szkoda byłoby pominąć postać, która w 1. sezonie była najistotniejsza. Trochę irytuje postawa córki, której zachowanie względem matki porwanego dziecka razi. Można było pomyśleć, że po własnych kłopotach zmądrzała, ale sceny interakcji z tą dziewczyną temu przeczą.

Oczyszczenie z zarzutów Tomka było kwestią czasu, bo raczej wszystko budowano tak, by widz był świadomy, że jest on niewinny. Udaje się to zrobić niegłupio i efektywnie. Szkoda jednak, że po jego wyjściu pojawia się dość mdła sztampa z żoną. Nie działa ona w ogóle i nie buduje emocji.

Na krawędzi ma dość irytujący problem w montażu. Czasem akcja płynie bezproblemowo i widz może się wciągnąć w opowiadaną historię, jednak co jakiś czas dostajemy dziwacznie zrealizowane i rwane sceny, które sprawiają wrażenie, jakby były ucięte w trakcie - jakby coś wisiało nadal w powietrzu, ale poszło cięcie. Można się do tego przyzwyczaić i przymknąć na to oko, ale dziwny niesmak pozostaje.

Czytaj również: Co w 2. sezonie "Na krawędzi"?

Podobać się może dojrzałość Na krawędzi. Czasem dialogi są nadzwyczajnie zabawne, gdy twórcy z wyczuciem wprowadzają w nich wulgaryzmy (ocenzurowane piknięciem). To dodaje realizmu, wiarygodności i sprawdza się wyśmienicie. Szczególnie podczas sceny z 4. odcinka, gdy Lena wybucha na swojego przełożonego. Umiejętność wprowadzania takiego słownictwa jest imponująca - pojawia się ono naturalnie i płynnie, gdyż wulgaryzmy nie są tu stosowane jako przecinek. Zaskakuje też dość odważny (jak na polskie seriale) poziom nagości. Wiele amerykańskich produkcji stacji ogólnodostępnych nie mogłoby pokazać tyle, ile widzimy w Na krawędzi.

Na krawędzi to solidny kryminał, który na swój sposób wyróżnia się na rynku polskich seriali. Jest ciekawie, poważnie, czasem zabawnie i przemyślanie. Rozrywka na dobrym poziomie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj