Maczeta zabija nie może się pochwalić zbyt rozbudowaną i wielopoziomową fabułą; jest dość przewidywalna, jednak przyjemnie prosta w swej konstrukcji. Oczywiście jest ona tutaj bardziej umowna, tak jak i efekty specjalne, które po przymrużeniu oczu wyglądają naprawdę na poziomie. Film może za to poszczycić się czymś, czym inne współczesne nie mogą – niedorzeczną konwencją. Nowy obraz Rodrigueza ma w sobie wszystko to, co pierwsza część: bezsensowną (i jakże krwawą) przemoc, szowinistyczne i rasistowskie żarty oraz tysiące seksualnych odniesień. Jednak, paradoksalnie, to nie przebiegłe chwyty rodem z kina klasy B są najmocniejszą stroną obrazu. Po pierwszej, wystarczająco abstrakcyjnej części, utraciły one gdzieś po drodze swoją świeżość.

Obsada aktorska jest tak obfita i zróżnicowana, że zasługiwałaby na osobny artykuł. Wszystkie postacie łączy jednak jedno przesłanie – nie można się do nikogo przyzwyczajać, ponieważ w każdej chwili jakiś bohater może umrzeć. Warto więc odnotować obecność Charliego Sheena (który wciela się w prezydenta Stanów Zjednoczonych) oraz Mela Gibsona (nemezis USA oraz światowego pokoju). Postać Danny’ego Trejo na tyle przyzwyczaiła nas do charakterystycznego sznytu, który nadaje swoim postaciom, że nie będzie zdziwieniem, jeżeli napiszę, iż w roli wkurzonego Meksykanina wypada ponownie rewelacyjnie. Świetną rolę dostał także Demián Bichir, który gra szalonego szefa kartelu narkotykowego. Oglądanie, jak wskutek choroby zmienia się jego osobowość, stanowi dla widza naprawdę wielką frajdę. Ciekawe są także pomniejsze role Antonio Banderasa, Cuby Gooding Jr. oraz klasyczne dla swoich charakterów role Michelle Rodriguez i Amber Heard, jednak to Lady Gaga (która po konsultacjach z Rodriguezem sama wyszła z całym pomysłem na swoją postać) zbiera prym w segmencie epizodycznych ról. Wydaje się ona doskonale rozumieć konwencję tego rodzaju kina, przez co jej "naturalizm" w tej postaci stoi na naprawdę wysokim poziomie. Niestety na ekranie za dużo jest Sofii Vergary, która wciela się w nadpobudliwą burdel-mamę - Madame Desdemonę. Twórcy wyposażyli ją w przytłaczający arsenał (dosłownie i w przenośni) śmiertelnych, seksualnych analogii, przez co jej pojawianie się na ekranie zwykle męczy.

Maczeta zabija aż kipi inwencją twórczą Roberta Rodrigueza i Danny’ego Trejo, jednak da się odczuć przesyt kalką kina klasy B, przez co film niebezpiecznie zbliża się do stylu C. W porównaniu do pierwszej części, obrazowi zdecydowanie brakuje pewnego pierwiastka świeżości. Najnowszy film Rodrigueza udowadnia, że mocna obsada aktorska niekoniecznie musi być gwarancją sukcesu i jakości. Chociaż patrząc na trailer puszczany przed samym filmem widać, że Rodriguez już zaplanował sobie nakręcenie kolejnej części (i najwidoczniej ma przygotowany jeszcze bardziej odjazdowy scenariusz, niż możemy to sobie wyobrazić), to jednak wydaje się mieć na to nikłe szanse. Pokazują to wyniki w Box Office, gdzie film radzi sobie co najmniej miernie. Ale chyba nas to zbytnio nie dziwi, prawda?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj