Serial AMC jest na dobrej drodze, aby zostać zapamiętanym jako modelowy przykład zmarnowanego potencjału. Pierwszy sezon zaplanowano na 10 odcinków. Trzy z nich już za nami, a ledwo ruszyliśmy z miejsca. Gdzieś daleko w tle rozgrywają się kluczowe wydarzenia wojenne, a my spędzamy większość czasu z bohaterami na prowincji i obserwujemy nieudolne próby scenarzystów ulepienia z nich kompleksowych, wielowymiarowych postaci.
Początek trzeciego epizodu zwiastuje zmiany na lepsze, ale przynosi kolejne rozczarowanie. Abraham razem z ojcem wybiera się do opanowanego przez Brytyjczyków Nowego Jorku w celach biznesowych. Dla młodego Woodhulla jest to jednak również okazja, by trochę poszpiegować. Cóż, wychodzi to tak sobie. Skala przedsięwzięcia, jakim jest Turn, przerosła nieco AMC. Stacja, która do tej pory serwowała produkcje wizualnie nienaganne, tym razem kompletnie się nie popisała. Z ekranu wylewa się sztuczność, która zdecydowanie negatywnie wpływa na seans. Z fabularnego punktu widzenia nie jest o wiele lepiej.
Najbardziej razi niekonsekwencja twórców w rozwoju protagonisty. Abe przez większość czasu jest przedstawiany jako poczciwy farmer, który przyjął na swoje barki misję, ale nie potrafi jej udźwignąć. Boi się o siebie, rodzinę i bliskich. Jak lawirować pomiędzy wrogiem a sprzymierzeńcami w taki sposób, aby nie zostać zdemaskowanym? Gdyby w ten sposób był ukazywany cały czas, wszystko byłoby w porządku. Są jednak momenty, w których Jamie Bell wchodzi w skórę kogoś zupełnie innego – odważnego i racjonalnego, charakteryzującego się szybką i zimną kalkulacją. Wtedy, kiedy scenariusz tego wymaga, Abraham zamienia się szpiega z krwi i kości, czyli kogoś, kim nie jest! Widać to było, gdy odkrył, kto zamordował kapitana Joyce’a, albo w scenie negocjacji ceny świń z brytyjskim generałem.
[video-browser playlist="634675" suggest=""]Reszta bohaterów (może z wyjątkiem Simcoe i Rogersa) to na ten moment zlepek papierowych kreacji, które nie wywołują prawie żadnych emocji. To samo można powiedzieć o zobrazowaniu wojny, które ogranicza się cały czas do prostego schematu Niebiescy vs Czerwoni. Nie wiem, jakim cudem twórcy nie widzą tej ogromnej wady i nadal tworzą sekwencje jak ta z kukiełkowym show na ulicach Nowego Jorku. Co do samej wyprawy na Manhattan - oprócz niezłej sceny, w której Woodhull sprzedał całkiem pokaźną ilości wieprzowiny, nic ciekawego się nie działo. Dopiero pod koniec odcinka pojawiło się małe światełko w tunelu, nadzieja, że serial w końcu ruszy z kopyta. Zima przełomu lat 1776/1777 była kluczowa dla wojny o niepodległość i stanowiła początek niesamowitej ofensywy generała Waszyngtona oraz jego Patriotów. Wszystko zaczęło się od bitwy pod Trenton, a ta, jeśli scenarzyści nie będą zbytnio zwlekać, ma nastąpić lada moment w Turn.
Już spory kawałek sezonu za nami i nadal czekamy z niecierpliwością na pojawienie się pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. To może być bodźcem, który drastycznie poprawi przeciętne wrażenie, jakie pozostawia po sobie do tej pory pierwsza seria. Zima nadchodzi wielkimi krokami. Czy będzie zbawienna dla Turn? Miejmy nadzieję, bo jeszcze nie jest za późno na poprawę.