20- minutowy format komediowy to nie lada wyzwanie dla scenarzystów, reżyserów i aktorów. W tak krótkim czasie trzeba skondensować proceduralny wątek, gigantyczną liczbę żartów i dowcipów oraz ciekawą formę. Wielu poległo na takiej konwencji. Serial A.P. Bio nie bryluje jeszcze w swojej dziedzinie, ale najnowszy epizod jest znacząco lepszy od poprzednich. To dobry prognostyk na przyszłość. W najnowszym odcinku Jack wywołuje wojnę z samorządem uczniowskim. Powód? Brak chipsów w szkolnych lodówkach spożywczych. Okazuje się, że na czele rady stoi podopieczny głównego bohatera, którego ten, delikatnie mówiąc, upokarzał w każdej możliwej sytuacji. Jak łatwo się domyśleć, dochodzi do sporu, w którym obie strony nie grają czysto. I to by było na tyle jeśli chodzi o wątek główny odcinka. Taki sztampowy zarys fabularny nie jest niczym niezwykłym w serialach komediowych. Pytanie brzmi - jak dany format zagospodaruje pomysł i czy podejdzie w sposób kreatywny do oklepanych motywów. W Naukach niezbyt ścisłych wychodzi to średnio. Nie ma tutaj jazdy po bandzie, niepoprawnie politycznie motywów, absurdu i naprawdę zakręconych rozwiązań. Dowcip opiera się na charyzmie głównego bohatera, którego wyluzowany styl kontrastuje z tym, co reprezentują geekowi uczniowie z liceum. Zastosowane jest tutaj odwrócenie ról. Nauczyciel zachowuje się jak rozwydrzony nastolatek (dajcie chipsy!!!), a uczniowie reprezentują zasady i normy (samorząd szkolny dzieli i rządzi). Kontrast między dwoma stronami konfliktu to esencja odcinka. Dopiero w końcówce, gdy okazuje się, że młody przewodniczący rady nie jest taki święty, na jakiego pozował, dochodzi do rozmycia tego podziału. Finał jednak pozbawiony jest jakiegokolwiek ładunku komediowego, kończąc epizod w sposób bezpieczny i mało zaskakujący. W omawianym odcinku dostajemy również krótki wątek poboczny, toczący się w pokoju nauczycieli. Jedna z belferek zostaje przedstawicielką handlową i próbuje sprzedawać swoim koleżankom po fachu kosmetyki. Paniom głupio jest zwrócić uwagę przyjaciółce, dlatego proszę o interwencje dyrektora. Ponownie mamy więc schematyczny zarys fabularny i wykonanie pozostawiające trochę do życzenia. Poziom dowcipu to oczywiście pojęcie względne, ale w niektórych miejscach mogłoby być bardziej błyskotliwie. Z drugiej jednak strony zarówno ta krótka anegdotka (bo nie jest to pełnoprawny wątek) jak i motyw przewodni ma kilka naprawdę dobrych momentów, które mogą wywołać szczery śmiech. Po prostu mogłoby być tego więcej. Wciąż mieszane uczucia wywołuje główny bohater. Jack Griffin, wchodząc do klasy rzuca „zamknąć gęby” i zaczyna wygłaszać szydercze tyrady na temat wszystkiego, co mu przyjdzie do głowy. Glenn Howerton w roli cynicznego nauczyciela szarżuje i ani na chwilę nie zwalnia. Momentami jest tak rozwibrowany w swojej roli, że aż staje się przerysowany i kiczowaty. Twórcy zdecydowanie chcieli stworzyć kolejną kultową postać w stylu doktora House’a czy Hanka Moody’ego, ale można odnieść wrażenie, że zbyt gorliwie podeszli do realizacji tego planu i wypalili się jeszcze zanim serial na dobre się rozpoczął. Poza tym cięte riposty i rzucane na lewo i prawo sarkazmy trącą nieco myszką, są momentami zbyt prostackie oraz mało kreatywne. W omawianym odcinku jest nieco lepiej niż w trzech poprzednich odsłonach. Być może Griffin z czasem nabierze trochę lepszego stylu. Nauki niezbyt ścisłe to kolejny serial, który chce bardzo być niegrzeczny i oryginalny, ale nie potrafi wyjść poza ramy wytyczone przez klasyczne sitcomy i współczesne produkcje komediowe. Scenarzystom brakuje momentami ikry, ale jeśli chodzi o realizację wszystko jest w najlepszym porządku. Nauki niezbyt ścisłe to solidny telewizyjny średniak, który nikomu na pewno nie popsuje humoru, a niektórych może całkiem serdecznie rozśmieszyć. Ci szukający bardziej wyszukanej telewizyjnej rozrywki powinni jednak podejść do tego formatu z rezerwą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj