The Haunting of Hill House opowiada historię piątki rodzeństwa. Steve, Shirley, Theo, Luke i Nellie w dzieciństwie mieszkali w najsłynniejszym nawiedzonym domu w USA, Hill House. Z początku wydawał się on ciekawym miejscem, jednak z czasem zaczęły dziać się w nim dziwne rzeczy. W jedną, straszną noc zostali oni zmuszeni do ucieczki i już nigdy nie wrócili do tego miejsca. Jednak po wielu latach skłócone ze sobą rodzeństwo łączy śmierć najmłodszej z nich, Nellie. Okazuje się, że Hill House może mieć wiele wspólnego z tym zgonem. Czworo bohaterów i ich ojciec po raz kolejny zmierzą się ze swymi lękami i demonami kryjącymi się w głębi posiadłości. Serial ten tak naprawdę jest dla mnie w większości dramatem rodzinnym, który pokazuje, jak kłamstwo i stawianie murów może zniszczyć nawet najsilniejszą więź. Ta dynamika pomiędzy poszczególnymi bohaterami zagrała w punkt w najdrobniejszym szczególe. Dało nam to bardzo przejrzysty obraz trudnych, wręcz toksycznych relacji międzyludzkich. I to jest właśnie najważniejsze przesłanie budowane przez twórców pod płaszczem ogromnej grozy: to kłamstwo i tajemnica tworzy największe przeszkody dla rodzinnej więzi. Społeczny charakter opowieści wychodzi tutaj w tak naprawdę każdej scenie. Jednak twórcy nie starają się dokonywać trudnej wiwisekcji nastrojów grupy głównych bohaterów. Raczej wkładają ich w jeszcze mroczniejsze sytuacje, aby wydobyć z nich silne emocje, które zbudują zerwane relacje. To udaje im się w pełni. Patrzenie na bardzo zagmatwaną siatkę połączeń naszych bohaterów, stanowiącą mieszankę kłamstwa i gniewu z troską i strachem wywołało u mnie całą paletę emocji. Dawno żadna opowieść nie wzbudziła u mnie takiej mentalnej euforii jak ta zaproponowaną przez Mike'a Flanagana i spółkę. Już nie mogę się doczekać, gdy zobaczę, jak ten facet przerobi na własną modłę książkę Doctor Sleep Stephena Kinga. Jednak wątek nadprzyrodzony wcale nie ustępuję opowieści o dramacie rodzinnym. Stanowi raczej jej idealne dopełnienie. Bałem się, że twórcy zaserwują nam prawdziwy grad przewidywalnych do bólu jumpscare'ów, o co łatwo w tego typu opowieści. Jednak w tym wypadku, jeśli już ten element pojawia się na ekranie, to jest on znacznie subtelniej wykorzystany niż robi to połowa reżyserów horrorów w Hollywood. W serialu ten aspekt grozy i strachu nie jest tylko i wyłącznie po to, aby wzbudzać lęk u widza. Służy raczej jako środek do przekazania widzom tej mocnej i bardzo traumatycznej historii o bólu, rozpaczy i niespełnionych marzeniach. Nie mamy tutaj grozy wyzierającej z każdego kąta ekranu. Natomiast twórcy bardzo dobrze dozują ją w odpowiednich dawkach. Oczywiście to nie oznacza, że poszczególne ich chwyty na straszenie odbiorcy nie są skuteczne. Otóż są i to bardzo. Niektórzy z Was mogą mieć problemy po obejrzeniu serialu, gdy usłyszą nieznajomy odgłos w swoim domu w nocy. Twórcy doskonale wiedzą, jak grać z lękami widza i świetnie balansują horrorem z naprawdę głęboką opowieścią o rodzinnych sekretach. Przecież w tym serialu duchy nie są czysto monstrami, które mają tylko wzbudzić strach u oglądacza. Są doskonałą alegorią ludzkich tajemnic, koszmarów lub nawet niespełnionych marzeń. Nie ma co, połączenie idealne. Wspominałem już o świetnej dynamice pomiędzy poszczególnymi bohaterami opowieści, jednak indywidualnie też doskonale sobie dają radę. Michiel Huisman świetnie sprawdza się jako pełen sceptycyzmu Steve, który jako jedyny wydaje się nie wierzyć w to, co się działo w Hill House. Aktor świetnie zbudował tę maskę ironii, pod którą ukryty jest najszczerszy lęk przed tym, co nie da się opisać. Carla Gugino w interesujący sposób sportretowała Liv łącząc w sobie dwie paradoksalnie niepasujące do siebie aspekty, siłę i niezwykłą kruchość. Elizabeth Reaser bardzo dobrze oglądało się w kreacji zimnej i władczej Shirley, która przy tym wcale nie jest taka perfekcyjna. Również Timothy Hutton świetnie czuje się w roli zmęczonego życiem, jednak kryjącego pewne pokłady nadziei człowieka. Jednak trójką moich faworytów są Kate Siegel, Oliver Jackson-Cohen oraz Victoria Pedretti. Pierwsza z nich ma według mnie najlepszy wątek indywidualny w tej produkcji. Przy okazji doskonale potrafi wykreować w swojej postaci pokłady sarkazmu, które współgrają z jej najszczerszą troską i pustką, jaką ma w sobie. Natomiast duet Jackson-Cohen-Pedretti potrafi wytworzyć na ekranie fantastyczną więź pomiędzy sobą, przy okazji nie tracąc swojej indywidualnej wyjątkowości, a to sztuka. W tym miejscu ogromne wyrazy szacunku należą się również najmłodszej obsadzie serialu, której członkowie brawurowo wcielili się dziecięce wersje głównych bohaterów. Scenarzyści dobrze poprowadzili narrację w tej produkcji, tworząc koniec końców bardzo spójną historię, pomimo wielu wątków. Sprawnie przeplatali je ze sobą, kreując miłą dla oka, fabularną mozaikę, przy tym doskonale zacierali granice pomiędzy fałszem a rzeczywistością. W pewnym momencie trudno było odróżnić co jest prawdziwe na ekranie, co uznaje za ogromny plus. Osiągnęli tym maksymalny poziom napięcia u widza. Wyjątkowości niesamowitego klimatu tej produkcji nadały również bardzo dobre zdjęcia. Dzięki nim atmosfera mroku aż wychodziła poza ekran i po obejrzeniu odcinka czuło się ten brud i grozę na sobie. Bardzo mocny efekt.
The Haunting of Hill House to zdecydowanie moje największe, pozytywne zaskoczenie, jeśli chodzi o seriale w tym roku. Świetna, mroczna, ale przy tym wzruszająca historia, bardzo dobrze napisani bohaterowie i genialne operowanie strachem przez twórców sprawiło, że kończąc jeden odcinek, chciałem jak najszybciej zobaczyć następny. Nie wiem jak Wy, ale myślę, że to definicja świetnego serialu. Polecam z całego serca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj