W zasadzie jedyny wirtualny hokej na lodzie doczekał się najnowszej odsłony. NHL 23 zadebiutowało na rynku. Jeśli nie jesteś maniakiem tej dyscypliny albo nie musisz mieć wszystkiego, co nowe, to lepiej poczekaj na lepsze czasy.
Brak konkurencji nie służy dobru ogółu. EA z serią
NHL jest monopolistą na tym polu od 2009 roku, kiedy ostatnie tchnienie wydała hokejowa seria od 2K Sport na konsolach stacjonarnych. Od 13 lat EA niepodzielnie rządzi na tym polu i… żeruje na graczach. Spragniony hokeja kupi wszystko, nawet jeśli zmiany są jedynie kosmetyczne, a takie są w
NHL 23.
NHL 22 było grą poniżej oczekiwań. Z nadzieją patrzyłem na ten rok i liczyłem, że nowa odsłona przyniesie długo wyczekiwaną zmianę. Zmianę, o którą seria aż się prosi. Oczekiwania zostały spełnione jedynie w minimalnym stopniu. Bardzo ładna oprawa graficzna i audio to fakt wart odnotowania, ale wiele elementów pozostało całkowicie nietkniętych.
W przeciwieństwie do poprzedniej odsłony w
NHL 23 faktycznie czuć moc konsol nowej generacji. Lód zachowuje się jak lód, a co za tym idzie, w końcu dostrzegamy, że krystalicznie gładka powierzchnia może w pewien sposób pełnić funkcję lustra, w którym odbijają się postacie hokeistów czy tablica wyników. Do czasu rzecz jasna, bo ostra jazda niszczy taflę, co również jest zauważalne.
Rozwój oprawy widać również w sylwetkach hokeistów, którzy w świetle reflektorów umiejscowionych gdzieś wysoko nad taflą lodu wyglądają rewelacyjnie.
NHL 23 wygląda jak żywcem wyjęte z telewizyjnej transmisji, czar ten jednak pryska, gdy „realizator” zdecyduje się pokazać publiczność na arenie. Wówczas szybko zostajemy sprowadzeni do poziomu gruntu. Na szczęście widowni nie obserwujemy zbyt często.
Zmiany w sferze audio również są wyczuwalne od pierwszego uruchomienia. Sprawiają wrażenie autentyczności i różnorodności, a tłum ekscytuje się, gdy sytuacja na tafli staje się bardziej napięta. Wreszcie daje się również odczuć różnicę, kiedy gramy u siebie, a kiedy na wyjeździe. Drużyny mają własne przyśpiewki, co jest całkiem przyjemne (jeśli tylko pozbędziemy się drętwego komentarza, z którym mieliśmy już do czynienia w ubiegłorocznej edycji i skupimy się wyłącznie na dźwiękach z areny).
W kwestii nowości należy również wspomnieć o dramatycznych zagraniach, jak rzut na lód, by strzelić lub wybić krążek sprzed swojej bramki. Czasami te podbramkowe sytuacje ratują życie, innym razem nie – ale z pewnością wyglądają efektownie.
Najważniejszą nowością są kobiece rozgrywki. Nie jakieś randomowe drużyny, tylko pełne zespoły w ramach IIHF. To przełomowy krok dla serii. Rozgrywka kobietami niespecjalnie różni się od tej w lidze NHL, zatem dla wielu z was będzie to tylko ciekawostka. W HUT nie ma problemu, aby mieszać płcie, co w pewnych kręgach może stanowić pole do dyskusji, czy tak powinno być.
Wreszcie dodano również manualną celebrację po sięgnięciu po Puchar Stanleya, najważniejsze hokejowe trofeum w lidze. Miłe urozmaicenie. I nie ukrywam – na twarzy pojawia się uśmiech, gdy możemy podawać puchar z rąk do rąk i oglądać, jak grawerowane są nazwiska hokeistów z mistrzowskiej drużyny.
Rdzeń pozostał nietknięty
Podczas gdy pewne elementy
NHL 23 zostały delikatnie poruszone i coś zaczęło się przy nich dziać, inne wręcz zostały całkowicie pominięte. Be a Pro, czyli tryb gry, któremu w solowej rozgrywce poświęcam najwięcej czasu, bo kto nie chce być drugim Crosbym czy Ovechkinem, został nietknięty. To wierna kopia
NHL 22 z tymi samymi przerywnikami i opowieścią. Jeśli
NHL 23 ma być grą, w której ten tryb to dla Was podstawa, to nie warto wydawać pieniędzy na tę wersję. No chyba że nie szkoda Wam kilkuset złotych za to, by dokonał się update składów drużyn. To samo tyczy się innych trybów jak NHL Threes i One-on-One.
NHL 23 to ponownie zawodnicy z czynnikiem X. Niestety, nie potrafię wyczuć momentu, kiedy ten czynnik X zadziałał, a kiedy nie. Wydaje się, że ich stosowanie, wówczas gdy rzecz jasna zostaną spełnione określone warunki, jest raczej mało klarowne. Trudno ocenić, czy mają rzeczywisty wpływ na przebieg rozgrywki.
Podsumowując,
NHL 23 zrobiło krok we właściwym kierunku. Mały krok, który może zapoczątkować znacznie większe i przede wszystkim znacznie bardziej potrzebne zmiany. Ulepszona grafika i ciekawsze audio to jednak znacznie poniżej oczekiwań za grę, która w premierowej cenie kosztuje od 250 zł.
PLUSY:
+ oprawa graficzna;
+ udźwiękowienie (z wyłączeniem komentarza);
+ dostępność żeńskich drużyn;
+ cross-play między platformami w HUT.
MINUSY:
- za mało zmian;
- tryby dla jednego gracza praktycznie nietknięte;
- X-Factor, który nadal nie jest klarowny.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h