Jest to już wpisane w scenariusz tego serialu. Nadejście ostatnich trzech epizodów zawsze zwiastuje duże kłopoty. Nie ma to tamto - mają być pełne rozstrzygnięć poprzednich wątków poprzez masową akcję. Scenarzyści preferują ten sposób opowiadania historii i w sumie nie jest to najgorsze rozwiązanie.

Po ostatnim odcinku nadchodzi czas na konfrontację z doktorem Narcisse'em. Pan White wybiera najlepszy według siebie sposób na zakończenie sprawy i postanawia ostrzelać Narcisse'a w jego barze. Właściwie to nie powinienem rozpoczynać recenzji od wad, ale co tam - epizod w większości dotyczy konsekwencji tego wyboru, więc na ruszt musi pójść popełnienie tej sceny. Nie rozumiem, i po prawdzie wywołuje to u mnie śmiech, jak Chalky spartolił tę akcję. Ostrzelał cały lokal, zabił kilku ludzi, narobił zamieszania, ale nie upewnił się, że na pewno trafił w tego, o kogo mu chodziło. To tani i kompletnie absurdalny chwyt filmowców na zaskoczenie widza. Później odszedł, jakby wychodził po kilku piwkach z baru, i nawet przez chwilę nie pomyślał, by być czujnym. Konsekwencje tej głupoty odbijają się później na wszystkich wydarzeniach odcinka.

Po tej scenie przenosimy się do innego ważnego wątku. Ellie i Knox przechwytują dostawę alkoholu. Odkrywają, a w zasadzie upewniają się, że w ładunku jest też inny, ukryty bagaż. Pomaga im w tym Sally, która poinformowała Nucky'ego o tym wałku. Dziwne jest, że zrobiła to akurat ona. Dookoła szopy kręciło się pełno jej ludzi, ale tylko ona była w stanie znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Trąci to trochę nierealnością. W moim odczuciu można było rozegrać to lepiej.

[video-browser playlist="633910" suggest=""]

Podobała mi się za to scena z Lanskym, dziejąca się gdzieś na uboczu. Dobry, trzymający w napięciu motyw. Jego największą zaletą jest to, jak został odegrany. Na pochwałę zasługuje gra obu aktorów - odtwórców Lansky'ego i Thompsona. Scena aż kipi od emocji wydobywających się z tych postaci. Podobnie jest w przypadku Narcisse'a. Jego wymiana zdań w konfrontacji z Nuckym to prawdziwy popis.

Podobnie jak Atlantic City, napięta atmosfera dopada Ala Capone. W serialu nie brakuje scen, w których zabójcy stoją murem obok siebie i strzelają do niczego nieświadomych celów. Prawdę mówiąc jest tego tak dużo, że można odnieść wrażenie, iż to jeden z ulubionych sposobów egzekucji w tamtych czasach. Po co ukryć się i oddać jeden celny strzał, skoro można wystrzelać całą serię w okno, gdzie nikogo nie ma, a pozostałe osoby albo wybiegły, albo leżą na ziemi? Nie wspominając już, ile szczęścia miał Nelson, przechodząc właśnie w tamtym miejscu. Z taką siłą ognia można było wejść frontowymi drzwiami i obrócić cały ten dom w perzynę. Twórcy postawili przede wszystkim na efektowność, a nie realizm. Rozumiem, że Al musi przeżyć, ale czasem strzelaniny, z jakich wychodzi cało, zahaczają o absurd.

W międzyczasie trochę czasu poświęcono Margaret. Rozmowy z Arnoldem Rothsteinem potrafią oczarować. Czuć napięcie między postaciami - przed wszystkim u Margaret. Rothstein mógłby ją zmiażdżyć w każdej chwili i ona o tym wie, co widać po jej twarzy. Sceny te, mimo iż pozbawione większych emocji, nadrabiają znakomitą grą aktorską.

Podsumowując, otrzymujemy odcinek dobry, bo nie pozwalający się nudzić. Większość konwersacji stoi na wysokim poziomie; jest dużo akcji i emocji między postaciami. Niesmak powodują jedynie egzekucje w hollywoodzkim stylu. Jest efektownie, ale i zarazem absurdalnie. Swoją drogą - czy tylko ja odniosłem wrażenie, że Willie to nowy Michael Corleone, wprowadzony w rodzinny biznes mimo planów jego ojca?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj