Od razu uspokajam fanów - nie jest źle. Osiemnasty odcinek to całkiem sprawnie zrealizowany akcyjniak, w którym pojawia się główny czarny charakter drugiego sezonu. Deathstroke w pełnym uzbrojeniu robi wrażenie, ale wbrew tytułowi nie jest on najważniejszy; o wiele więcej uwagi poświęcono postaci Slade'a Wilsona. Niby ta sama osoba, ale jednak kostium robi różnicę.
Przedstawiona historia to bezpośrednia kontynuacja cliffhangera z poprzedniego odcinka. Thea zostaje porwana przez Slade'a, a w całą sprawę zostaje wmieszany Sebastian Blood. Ich współpraca nie jest zaskoczeniem - dobrze, że twórcy nie zapomnieli o kandydacie na burmistrza, szczególnie że jego maska bardzo mi się podoba. Gorzej wypada motywacja Wilsona. Rozumiem, że z uporem maniaka wypełnia swój plan zniszczenia Olivera, ale porwanie Thei, a następnie jej wypuszczenie nie ma dla mnie większego sensu. Oczywiście kupuję stwierdzenie, że chciał obrócić siostrę Queena przeciw rodzinie, ale czy nie łatwiej byłoby po prostu zabić Strzałę?
Drugi mankament to kwestia zerżnięcia pomysłu z filmu Mroczny Rycerz powstaje. To, że Arrow wzoruje się na filmach Nolana, wiadomo nie od dziś, ale niemal dokładne przeniesienie tak ważnego wątku nie wygląda najlepiej, szczególnie w drugiej serii. I znowu widać jak na dłoni to, że twórcy chcą pewne elementy przyspieszyć. Po co tak ciekawe rozwiązania fabularne serwować w tak krótkim okresie? Toż motyw przejęcia firmy można zostawić na sezon co najmniej piąty! Twist fabularny w postaci prawdziwego oblicza Isabel również za bardzo nie zaskakuje. Na pewno będzie miał spore konsekwencje w serialowym uniwersum, skoro została nowym CEO firmy Queena, ale znając zacięcie scenarzystów, szybko zostanie to odkręcone.
Odcinek ma kilka dobrych momentów. Zdenerwowanie Olivera, jego próba odbicia Thei oraz walka z kolejnymi zbirami Wilsona zostały dobrze zagrane. Widać w ruchach Amella, że Arrow jest mocno wkurzony, napędzany adrenaliną. Nie za wiele niestety do roboty mieli jego współpracownicy. Roy ma kilka fajnych scen, ale powrócił wątek rodem z oper mydlanych, czyli skomplikowane uczucie do Thei.
[video-browser playlist="635351" suggest=""]
Minusów jest znacznie więcej, a są to błędy typowo szkolne, momentami wręcz głupkowate. Oliver z ekipą atakujący Slade'a unieruchamia go w sekundę poprzez odpowiednią strzałę ze środkiem usypiającym. Wiadomo, że Wilson się podłożył, ale zrobiono to chyba tylko dlatego, aby znalazł się w sali przesłuchań. I kolejny błąd - Oliver wchodzi do salki i rozmawia ze Slade'em, jak gdyby nigdy nic. Nie ma kamer? Mikrofonów? Na posterunku policji?
Nic jednak nie przebije tekstu odcinka: "Oferuję wszystko, co mam, plus pięć milionów dolarów dla tego, kto zdradzi informacje o miejscu pobytu Thei Queen" - mówi Wilson do kamer w sprawie porwania dziedziczki fortuny Queenów. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że gdy odda się wszystko, co się ma, to te pięć milionów nie za bardzo jest jak wykombinować, ale możliwe, że się czepiam.
Aby nie było, że się tylko znęcam nad nieścisłościami... W odcinku znalazło się kilka naprawdę dobrych elementów. Wykorzystanie laboratorium Queena do produkcji Mirakuru i stworzenia armii Deathstroke'a jest świetnym pomysłem i tłumaczy sporo rzeczy. Podobnie jak plan Wilsona. Może jego vendetta przeradza się w obsesję, ale jest nieźle umotywowana. Przede wszystkim twórcy pokazali jego szaleństwo poprzez wykorzystanie postaci Shado, która podąża za nim krok w krok, szepcąc złe rzeczy. Po drugie, Slade wszystko zaplanował. I nawet jeśli mamy tutaj sporo wzorowania się na trzeciej części trylogii Nolana, to jednak ma to sens. Jak zniszczyć Olivera? Obrócić wszystkich, których kocha, przeciw niemu. Z matką już się pokłócił, Thea ma do niego żal, że nie powiedział jej o Merlynie (jej prawdziwym ojcu), a pod koniec odcinka Slade tak po prostu idzie do Laurel, aby ją uświadomić, kim naprawdę jest Arrow.
Osiemnasty odcinek mógł być najlepszym w całym sezonie, gdyż ma wszystkie potrzebne elementy: sprawnie zrealizowane flashbacki, kilka dobrze nakręconych scen akcji, fabułę dobrze wprowadzającą w klimat finału. No i Deathstroke'a. Gorzej, że zamaskowanego widzimy chwilę, bo pierwsze skrzypce gra jego nieopancerzona wersja - Slade. Dodatkowo, kilka istotnych i męczących błędów zaważa na końcowej ocenie. Arrow stara się z całych sił, ale dostaje lekkiej zadyszki. Oby tuż przed finałem napił się napoju energetycznego i dobiegł do mety w dobrym stylu.