Najważniejszym wątkiem finału, wokół którego toczy się całą akcja, jest ślub Leny i Stef. Tutaj ponownie twórcy poruszają popularny temat homoseksualnych małżeństw, który już kilkakrotnie gościł w tym serialu. Z jednej strony mamy Lenę, która chce przeżyć ten wyjątkowy dzień i zawrzeć formalny związek z osobą, którą kocha. Z drugiej - Stef, która była wychowywana w bardzo konserwatywnej rodzinie. Tam homofobia była na porządku dziennym i brak poważnego traktowania takich rzeczy jest głęboko zagnieżdżony w jej psychice. Widzimy, jak z irytacją podchodzi do całego wydarzenia, chcąc je po prostu odhaczyć z listy i zapomnieć. To doprowadza do kulminacyjnej sceny rozmowy z jej ojcem - jest ona pełna emocji, wzruszająca i świetnie zagrana przez Teri Polo.
Rodzinne przygotowania do ślubu zrealizowano bardzo sympatycznie. Jest wesoło, z uczuciem i odpowiednim wyważeniem humoru oraz dramatu. Miły akcent w postaci gościnnego występu Annie Potts w roli matki Stef; aktorka tradycyjnie kradnie każdą scenę. Tego samego niestety nie mogę powiedzieć o ojcu Leny.
Drugim istotnym wątkiem finału jest proces Liama. Callie w sądzie zaskakuje, gdyż podejmuje dojrzałą decyzję, jakiej dziewczyna w jej wieku nigdy nie powinna podejmować. Została zgwałcona i otwarcie o tym mówi podczas wstępnej rozprawy. Obserwujemy, jak Callie zmieniła się przez te 10 odcinków. Dzięki Fosterom otworzyła się i stała bardziej ufna. Wątek sezonu na razie stoi w zawieszeniu, gdyż nie mamy jego rozwiązania. Widzimy dylemat moralny samego Liama, który nie udawał już takiego twardziela, jak wcześniej. Czyżby sumienie go gryzło?
[video-browser playlist="635605" suggest=""]
Szkoda trochę Jesusa, gdyż wątek jego i Lexi nie rozwija się w najlepszym kierunku. Pozostaje pytanie, dlaczego rodzina Lexi chce wyjechać i nie ma planu powrócić? Ich decyzja jest zagadką i nie do końca jestem do niej przekonany.
Satysfakcja związana jest również z chęcią adopcji Callie i Jude'a. W sumie jest to coś, czemu kibicowało się od pierwszych odcinków, gdy poznaliśmy to rodzeństwo. W odróżnieniu od Brandona, oni przeżyli dużo złego. To nie typowe nastolatki z amerykańskich seriali, które rozbijają się drogimi brykami, tylko prawdziwe dzieci, które posmakowały najgorszego życia. W tym miejscu nie do końca potrafię zrozumieć zachowania Callie. Tak, to młoda dziewczyna i podąża za głosem serca, ale przecież sama wie, co stało się ostatnim razem. Dlaczego od razu rzuca się w objęcia Brandona? Prawda, że chłopak nie pozostaje jej dłużny w pocałunku, ale chwilę później Jude mówi szczerą prawdą, o której możemy sobie pomyśleć w momencie podjęcia tej decyzji przez Callie. Dalsze jej kroki to niespodzianka i bez wątpienia kolejna błędna decyzja w jej życiu. I w sumie o to chodzi - The Fosters nie ma być serialem z ckliwym happy endem w stylu filmu familijnego z kanału Hallmark. Ma być to produkcja poruszająca ważne dla młodzieży problemy i pokazująca, że życie nie jest usłane różami.
The Fosters imponuje mądrą i interesującą historią, wzbudzającymi sympatię postaciami i inteligentnym podejściem do istotnej tematyki. Lekka rozrywka na lato, która delikatnie zmusza do myślenia na życiem.