Supernatural ("Supernatural") wydaje się być nieśmiertelne. Niewiele seriali poza operami mydlanymi i sitcomami szczyci się tym, że na kapryśnym telewizyjnym rynku przetrwało aż 10 lat. Sztuka ta udała się jednak produkcji The CW – nadszedł październik i zaczynamy sezon 10. Zakończenie poprzedniego (dla niektórych bardzo zaskakujące, dla niektórych mniej) pozostawiło widzów w oczekiwaniu na naprawdę mocne otwarcie nowej serii. Po Comic-Conie i akcji promocyjnej w 1. odcinku pod jakże znaczącym tytułem "Black" miało huknąć jak fala uderzeniowa po wybuchu bomby atomowej. Niestety był to raczej wybuch petardy.
Przed rozpoczęciem sezonu wielu widzów zadawało sobie pytanie, jaki będzie Dean Winchester po powrocie do świata żywych jako demon. Pamiętano przecież, że i bez demonicznych skłonności Dean jest człowiekiem dość problemowym i bywa zimnym draniem. Zagadka częściowo została rozwiązana, choć wielu pewnie nie przypadnie do gustu. Widzowie dowiedzieli się, że demon Dean lubi łatwe panienki, zimną wódkę popijaną piwem i miewa kaca. Że uwielbia barowe bójki i włóczenie się po niezbyt czystych spelunkach. Że nie zmienił mu się gust, jeżeli chodzi o pokoje w motelach i styl ubierania się. Ktoś zapyta: gdzie objawia się owa demoniczność? W tym właśnie problem. Dean sprawia wrażenie nastolatka spuszczonego z rodzicielskiej smyczy, który buzuje od nadmiaru hormonów, a wszystkie ofiary, które ma na swoim koncie (przynajmniej te, o których wiadomo), to ewidentnie źli faceci. Jedno złamane serce pozwala mu ewentualnie na zdobycie tytułu dupka miesiąca, ale też nie świadczy o tym, że jest obecnie mrocznym demonem. Jedyną demoniczną cechą, która daje się zauważyć u starszego Winchestera, jest skłonność do torturowania ludzi za pomocą występów karaoke. To istotnie jest nieludzkie.
[video-browser playlist="633096" suggest=""]
Przyjaźń z Crowleyem to coś, na czym znacznie bardziej zależy temu drugiemu. Król Piekła sprawia wrażenie matki kwoki troszczącej się o swoje pisklę, znosi cierpliwie Deanowe wybryki i z satysfakcją snuje swoje intrygi. Co prawda owo wspólne "wycie do Księżyca", które obiecał starszemu Winchesterowi, zaczyna nieco go przerastać, ale jak na razie stara się sprawiać wrażenie panującego nad sytuacją.
Sam konsekwentnie i z uporem szuka Crowleya i Deana. Na początku nie bardzo wie, co się dzieje, ale dąży do celu uparcie, co jest miłą odmianą po aferze z Amelią z sezonu 8. Nowy Sam Winchester, ponury, zmęczony i niecofający się przed robieniem paskudnych rzeczy w celu zdobycia potrzebnych informacji, w pewnych momentach zaczyna mocno przypominać swojego starszego brata. O jego zdeterminowaniu i skupieniu na jednym celu świadczy fakt, że zaskakująco łatwo daje się podejść Cole'owi - nowej nemezis Deana Winchestera. Zakończenie odcinka i ostatnia rozmowa telefoniczna pomiędzy Deanem a owym Cole’em to w sumie jedyny moment, w którym tak naprawdę widać, że Winchester nie jest sobą. Nie do końca.
[video-browser playlist="633092" suggest=""]
Odcinek jest bardzo nierówny, sceny interesujące i intensywne przeplatają się z kompletnie niepotrzebnymi dywagacjami. Znowu najsłabiej wypada też wątek "anielski", który już w 9. sezonie był co najmniej nużący. Frakcje anielskie, walki i problemy były zwyczajnie nieciekawe choćby dlatego, że żaden z aniołów nie był na tyle wyrazisty, by zdobyć sympatię lub przynajmniej przykuć wzmożoną uwagę widzów. W 1. odcinku nowej serii znowu pojawia się ten sam problem - jedne anioły się buntują, inne próbują nad tym zapanować. Chory z braku łaski Castiel, pokasłując, pomaga anielicy Hannah w wypełnieniu jej dyscyplinującej misji, wygłaszając przy tym spore ilości banałów na temat ludzi i aniołów. Od długiego czasu twórcy Nie z tego świata nie mają za bardzo pomysłu na tę postać i wymyślają trochę na siłę wątki z nią związane, aby tylko nie rezygnować z lubianego przez fanów anioła. Była okazja w zeszłym sezonie, aby historię Castiela ładnie zakończyć, ale - jak widać - została przegapiona.
Czytaj również: Oglądalność premiery "Nie z tego świata" i innych seriali
Otwarcie 10. sezonu Nie z tego świata jest średnie. Jasnymi punktami są aktorzy - i Jensen Ackles grający Deana, i Jared Padalecki w roli Sama spisali się znakomicie, a Mark Sheppard stanowi klasę sam dla siebie. Niemniej bardzo dobra gra głównych aktorów nie rekompensuje niestety niezbyt sensownego poprowadzenia postaci demona Deana i anielskiego przynudzania. Pozostaje czekać na następne odcinki - z nadzieją, że ten 1. to tylko wstęp do znacznie ciekawszych wydarzeń i bardziej konsekwentnego poprowadzenia głównych wątków.