W głównej roli tym razem nie Sam i Dean, a Castiel. Oceniamy 9. odcinek 10. sezonu "Nie z tego świata".
Autor: Joanna Michalak
Rzeczy, które zostawiamy za sobą, to najczęściej wszystko to, co nie pozwala nam iść do przodu, obciąża nas i blokuje. Rzeczy, o których chcemy zapomnieć. Ale czasem też to, co zostaje za nami, to przysłowiowa spalona ziemia i wydarzenia, które porzucamy ze wstydem, ponieważ nie mamy odwagi przyjrzeć się im z bliska lub wziąć za nie odpowiedzialności. A czasami po prostu bezrefleksyjnie przechodzimy „po kimś” i nie oglądamy się wstecz, bo nigdy nie przyszło nam to do głowy. Od czasu do czasu może się zdarzyć, że w pewnym momencie ktoś, coś albo my sami zmusimy się do obejrzenia się za siebie. I niekoniecznie spodoba nam się to, co tam zobaczymy.
Taki jest mniej więcej przekaz ostatniego przed świąteczną przerwą odcinka
„Nie z tego świata” ("Supernatural"). To, co cieszy w tym odcinku, to fakt, że twórcy 10. sezonu przypomnieli sobie o kilku dawno porzuconych wątkach i postanowili do nich powrócić, próbując jednocześnie stworzyć nowe ścieżki fabularne dla wyeksploatowanych już trochę głównych bohaterów i zaspokoić ciekawość fanów. Tym sposobem Castiel, z którym scenarzyści nie wiedzieli chyba, co jeszcze zrobić, powraca do rodziny Jimmy’ego Novaka - tylko po to, by przekonać się, ile szkód wyrządziła jego anielska ingerencja w ich życie. Nie są to konkluzje dla Castiela zbyt wesołe, a jego usilne działania mające na celu pomóc Claire też nie pozostawiają wesołych wniosków co do intencji anioła – dziewczyna ma zdecydowanie rację, zarzucając mu egoistyczną motywację, jaką jest poczucie winy. To nie jej tak naprawdę anioł chce pomóc, ale własnemu sumieniu. Byłoby to naprawdę ciekawe podejście do tematu i chciałoby się powiedzieć: no, nareszcie! Gdyby nie fakt, że historia Claire jest jedną z miliona – schematyczną i przewidywalną, a do tego niemiłosiernie moralizatorską opowiastką o tym, jak dobra dziewczyna zeszła na złą drogę, porzucona przez rodziców i skazana na samodzielną walkę o przetrwanie. Moralizuje historia, moralizuje Castiel, a córka Jimmy’ego buntowniczo i klasycznie odpowiada, że ma to wszystko gdzieś. Być może nie powinno się czynić z tego zarzutu, mając świadomość, że nie jest łatwo napisać inaczej tę historię, by osiągnąć podobny efekt i kiedy się samemu nie ma od razu pomysłu na alternatywę. Z której strony by jednak nie podejść do tego wątku, faktem jest, że tak czy inaczej ten schemat ani nie wciąga, ani nie zaskakuje. Co najwyżej satysfakcjonuje podjęcie rękawicy przez twórców i powrót do wątku rodziny Novaków oraz chęć zmierzenia się z tym, co fabuła serialu pozostawiła daleko za sobą. To też niejako odzwierciedla tytuł odcinka.
[video-browser playlist="649175" suggest=""]
Satysfakcjonujące bez wątpienia jest także to, co dzieje się z Deanem (z fabularnego punktu widzenia, rzecz jasna). Wypadałoby teraz odwołać wszystkie zarzuty pod adresem scenarzystów, jakie pojawiły się po pierwszych odcinkach. O samym wątku trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć, bo właściwie dopiero doszedł do głosu. Zostaje się cieszyć, że jednak nie pozamiatano go pod dywan i będzie to zdaje się jedna z głównych ścieżek fabularnych tego sezonu (kto wie, czy tylko tego).
Drugą z nich, a nawet trzecią, biorąc po uwagę historię Castiela, jest Crowley i jego nieoczekiwane spotkanie rodzinne po latach, a raczej stuleciach. Matka Crowleya to jedna z najbardziej charakterystycznych, „charakternych” i barwnych osobowości, jakie pojawiły się ostatnio w
„Nie z tego świata”, co jest w dużej mierze także zasługą brawurowej gry i charyzmy samej Ruth Connell – jej Rowena jest intrygująca, ekscentryczna i zabawna. Sceny rozgrywające się pomiędzy nią a jej synem stanowią niewątpliwy element humorystyczny nie tylko na tle dość mrocznej całości odcinka, ale także w kontekście tła i okoliczności, w jakich się rozgrywają (choć fanów pewnej bestselerowej powieści i dość młodego serialu na jej podstawie z pewnością bawi dodatkowo fakt, że Crowley naprawdę ma na imię Fergus i trudno powiedzieć, kto jest jego ojcem, jego matka jest szkockim rudzielcem, a w tle plącze się dziewczyna o imieniu Claire).
Czytaj również: Będą kolejne sezony ośmiu seriali stacji The CW. „Arrow”, „Pamiętniki wampirów” i inne!
Co w takim razie nie gra w tym obrazku? Mimo że historia Castiela po raz pierwszy od dawna robi się interesująca w świetle rozważań etyczno-moralnych, mimo że doczekaliśmy się upragnionego demonicznego i dramatycznego wątku Deana, mimo że Rowena i Crowley łączą świetną dynamikę i rozrywkę - czegoś tu brak. I trudno właściwie powiedzieć czego. Być może to pewne zmęczenie materiału i wszystko to już widzieliśmy, tylko pod inną postacią i w innej konfiguracji. Być może część tych wątków pojawiła się po prostu zbyt późno, kiedy mało kto już na nie czeka z wypiekami na twarzy. Sezon 10. na razie składa się z wielu małych udanych kawałków i tyluż kawałków mniej udanych lub mało interesujących. Tym kawałkom brak spoiwa pod postacią konkretnego, mocnego wątku przewodniego. A co za tym idzie, niestety brakuje także mocnych i poruszających emocji, ponieważ wszystko rozmywa się w mało istotnej masie wątków pobocznych i drobnych spraw, które nawet Winchesterów spychają momentami na drugi plan. Biorąc pod uwagę, że to niemal połowa sezonu, oby nie okazało się, że chcąc koniecznie przedłużyć życie serialu o kolejny rok, twórcy grają na zwłokę i jedyne, co łączy poszczególne odcinki, to właśnie te letnie, trzymane w zawieszeniu emocje, wrażenie braku konkretnego kierunku i fabularna rozsypka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h