Jack in the box to odcinek wzbudzający bardzo trudne do określenia uczucia. Miejscami bywa nieprzyjemnie i niewygodnie, nie ze względu na scenariusz czy grę aktorską, ale na kontekst sytuacyjny. Mówiąc wprost – niektóre sceny ciężko się ogląda. Do tego, co dziwne, przy wszystkich kłębiących się w tle emocjach, odcinek miejscami ciągnął się jak toffi i potrafił przynudzić.
Byłoby prościej, gdybyśmy dostali jedynie stypę łowców po śmierci Mary Winchester z dodatkowym bonusem latającej siekiery ciskanej pewną ręką alternatywnego Bobby Singera, czy rozpacz Deana, samotnie opłakującego matkę w mokrym, wychłodzonym lesie. Niestety, Jack in the box przynosi znacznie więcej emocji, w tym strach, gniew i tłumioną nienawiść.
Początkowe rozterki i wyrzuty sumienia targające Jackiem wydają się prawdziwe, rozmówki z podświadomością pod postacią Lucyfera (ach, ten nieśmiertelny Mark Pellegrino) – obowiązkowo irytujące, jednak już końcowe spotkanie z Winchesterami to prawdziwy koncert fałszu z obu stron. Mamy do czynienia z zupełnie innym Jackiem, którego uśmiech i wyprane z uczuć słowa o „incydencie” wzbudzają dreszcze niepokoju, jakby została z niego tylko wyprana z uczuć skorupa. Niemniej, podstęp Sama i Deana, wmanewrowującego nefilima w zamknięcie w skrzyni Ma’laka jest wyjątkowo niekomfortowy i bolesny dla psychiki oglądającego. Braci zżera poczucie straty, które łatwo przekształcić w nienawiść do kogoś, kogo uważali za część rodziny. Ale nie oszukujmy się, wbrew szlachetnej sentencji, że rodzina nie kończy się na więzach krwi, dla Winchesterów najważniejsi są Winchesterowie. „Adoptowaną” część rodziny łatwiej poświęcić.
Z drugiej strony, odrzucając sentymenty i słabość do nugatowej chłopca, jakim był (i częściowo wciąż jest – mocno w to wierzę) Jack, potężny nefilim nierozróżniający dobra od zła, a jednocześnie łatwo poddający się manipulacji, zdaje się ogromnym zagrożeniem. Co udowodnił, dając się omotać Dumah – nowemu szeryfowi Nieba i w biblijnie okropny sposób zabijając (nie tak niewinnych, ale zawsze) ludzi. Śmierć Nicka była zasłużoną, choć być może niepotrzebnie okrutną, śmierć Mary Winchester - niefortunnym wypadkiem, lecz tym razem Jack wybrał świadomie. Zaczyna cieszyć się swoją mocą, w tym tworzeniem nowych aniołów (w kontekście Nieba tracącego „zasilanie” – bardzo słusznym) i tronem niebieskim. Być może zabijaniem również.
Jedynie Castiel wciąż wierzy w Jacka i stara się znaleźć sposób, by pomóc mu bez skazywania na wieczne zamknięcie w sarkofagu. Rozdarty pomiędzy Winchesterami a nefilimem, ma przed sobą trudny orzech do zgryzienia. Tym bardziej teraz, kiedy Jack poczuł się do głębi dotknięty i zdradzony. Dopiero nadchodzący finał sezonu rozstrzygnie, po której stronie ulubiony anioł Winchesterów stanie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h