Dwa pierwsze odcinki piętnastego sezonu były, jak na Nie z tego świata, dosyć łagodne, choć niewątpliwie stanęliśmy w obliczu apokalipsy złych duchów rodem z Piekła. Jednakże istotnych strat w ludziach i duchach nie odnotowano, nie licząc uronienia łzy nad smutnym pośmiertnym losem Kevina Trana. Toteż nikt nie spodziewał się, że w odcinku trzecim, znienacka, oberwiemy emocjami jak obuchem w głowę, pojedyncza łza zamieni w cały ich potok, szloch utknie widzom w gardle, a pudełko chusteczek stanie się nieodzownym wspomagaczem oglądania. O ile można było przewidzieć, że sposobu na pokonanie zła – mając pod ręką wiedźmę Rowenę, bracia Winchesterowie będą wraz z nią poszukiwać w magii Księgi Potępionych, o tyle początkowe fiasko i późniejsze krwawe zakończenie rytuału zaskoczyło nas jak złodziej ciemną nocą. W ogóle Rupture można by podzielić na kwestie łatwiejsze do przewidzenia: pojawienie się kolejnego potężnego artefaktu, demona postępującego w iście demoniczny sposób, Deana wiecznie bojowego – nawet w starciu z czymś, czego teoretycznie pokonać się nie da, empatycznego Sama i wkurzonego Castiela oraz rzeczy, które mogliśmy przewidzieć, gdybyśmy się bardzo postarali, ale woleliśmy tego nie robić, by uniknąć morza wylanych łez. Cóż, morze łez samo do nas podpłynęło. Znamiennym jest, że Nie z tego świata często umożliwia postaciom drugoplanowym, początkowo dwuznacznym, a nawet złym (acz nie wszystkim), na odkupienie swoich win, po czym bez ceregieli skraca im męczarnie żywota. Jest to pocieszające i irytujące zarazem, lecz niewątpliwie charakterystyczne dla naszego serialu. A więc żegnaj, Roweno, ruda jak wiewiórka, szkocka wiedźmo z apetytem na życie. Żegnaj, Arthurze Ketchu, skrytobójco z brytyjskiego odłamu Ludzi Pisma. Żegnaj, Belfegorze, obnaszający garnitur z Jacka - chociaż akurat ty nie zdążyłeś się nawrócić na słuszną drogę.
fot. Dean Buscher/The CW
+8 więcej
Rupture było odcinkiem, w którym na pierwszy plan wybijała się Rowena, fantastycznie grana przez Ruth Connell, choć nie zabrakło w nim miejsca na dylematy pozostałych członków Team Free Will, prawie że zrezygnowanych, ale jednak nie do końca, wkurzonych na Boga, a w niektórych przypadkach na siebie nawzajem, jednym słowem próbujących załatać metaforyczną dziurę w przeciekającej tamie (w tym wypadku w rozdarciu Piekła) własnymi palcami. Co koniec końców im się udaje, ale dosyć wstrząsającym kosztem. Po obejrzeniu zapamiętamy bardzo ładnie ukazaną, zmieniająca się na przestrzeni sezonów relację między Roweną a Samem, odwagę Roweny, cierpienia młodego Wertera, tj. Samuela, króciutki moment, dzięki któremu raz jeszcze zrozumieliśmy, że Winchesterowie znają się jak łyse konie (tak, wiem, bracie, że masz przy sobie piersiówkę z whisky), knowania Belfegora, jak i rozłam między Deanem a Castielem, który po prostu musiał skończyć się wybuchem. Od zawsze Dean znany jest z tego, że w gniewie potrafi zranić słowami nie gorzej niż pięścią, z kolei jego eksanioł stróż słynie z wewnętrznych, czasem słusznych, a czasem nie, fochów, toteż nic dziwnego, że się w końcu ze sobą starli. Co gorsza, każda ze stron ma po trosze rację. O dziwo, tak daleko idący rozdźwięk między tą dwójką boli nie mniej niż bolałby w przypadku braci. Trzy pierwsze odcinki zakończyły pewną oś fabularną ostatniego sezonu. Piekielne duchy, trzeba przyznać – dosyć szybko, powróciły tam, gdzie ich miejsce, a kolejny pretendent do objęcia tronu Piekła (bądź całego świata) przepadł na wieki wieków, amen. Jednak co dalej, panie i panowie? Co zobaczymy? Zwykłe polowania? Jacka układającego się z Billie w Pustce? Konsekwencje zagadkowej rany łączącej Sama z Chuckiem? Ciekawe, w którym momencie Winchesterowie zorientują się, że Bóg jednak nie opuścił tego padołu łez i trzeba będzie się z nim zmierzyć…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj