Czytelnicy znający prozę Orbitowskiego wiedzą, że długo romansował z horrorem na pograniczu fantastyki. Jego teksty zawsze były osadzone w realizmie, ale czaiło się w nich pradawne zło i przekleństwo. Były to powieści współczesne, przesiąknięte czymś nierealnym, złym, brudnym i skalanym. "Tracę ciepło" - doskonała powieść o dojrzewaniu, szukaniu siebie - zdaje się teraz być zaledwie wprawką przed Szczęśliwą ziemią - prozą na wskroś dojrzałą i kompletną. To najlepsze, co mogło spotkać polski horror ostatnich lat. 

Łukasz Orbitowski nie lubi porównań do Kinga, choć jeżeli ktokolwiek ma być z nim porównywany w kraju nad Wisłą, to tylko on. W historii Szymka, Staszka, Bartka i Karola, przy akompaniamencie pełnokrwistych postaci drugoplanowych pobrzmiewają echa mistrza. Dużo tutaj z "To", trochę ze "Sklepiku z marzeniami", na siłę znajdzie się kilka innych przykładów. Jednocześnie sporo tutaj polskich akcentów. Mamy i nutę realizmu magicznego, i prosty dramat ludzi wygnanych, żyjących na obczyźnie - nie tylko za granicą, ale przede wszystkim muszących opuścić własny dom. 

Szczęśliwa ziemia to powieść inicjacyjna. Pomimo że narratora mamy jednego, tak naprawdę to cztery mocno przeplatające się ze sobą historie. Ich bohaterów łączy wspólny, niebezpieczny sekret. Wkraczając w życie, poznali tajemnicę Zamku w Rykusmyku, ich rodzinnej miejscowości. Szymon, Bartek, Staszek i Karol to przyjaciele, których łączy ten sam nieszczęśliwy los. Nie są najlepszymi kompanami; połączyła ich raczej beznadzieja i fakt, że po prostu trzymali się razem. Schodząc do podziemi, poznają sekret miasteczka i wypowiadają swoje życzenia. Od tego czasu ich żywota, choć tak odległe od siebie, stają się tak naprawdę jednym - ofiarą tychże właśnie życzeń.

Dostajemy więc cztery powieści: losy Szymka, narratora, który dalej wiedzie życie w Rykusmyku, próbując wytrwać ze swoim przekleństwem; losy Bartka na obczyźnie, w Danii, który rozpaczliwie poszukuje miłości i akceptacji; losy Staszka, który w pogoni za pieniądzem gubi swoje zdrowie, a wreszcie samego siebie; oraz losy Karola, który próbując poukładać sobie szczęśliwie życie, traci na raz wszystko, gubiąc się we własnych tragediach rodzinnych. Do tej plejady postaci dołączają bohaterowie drugoplanowi: Wilczur, Władysława, Krończak, Doris, Lidka, Nika, Gablociarz, Herman - znajdziemy tu całą gamę osób podobnych do naszych sąsiadów, wścibskich przekupek na targu i wszystkich, którzy są nam jednocześnie bliscy i odlegli. Znajdziemy tu wreszcie odbicia naszych antypatii i sympatii ludzkich. 

O sile prozy Orbitowskiego stanowi jej dojrzałość. Wylewa się z każdej kartki. Z każdego rozpisanego dialogu i opisu. Kopenhaga i język tego miasta znacząco różni się od Krakowa czy Warszawy, a także samego Rykusmyku. Autor nie idzie na łatwiznę - każda z osób mówi swoim specyficznym językiem. Oddaje to autentyzm i realizm, tak bardzo zaniedbywany przez pisarzy. Opisy są żywe, niekiedy za bardzo, aż ma się ochotę przegonić smród i zgniliznę wylewającą się z kartek przedstawiających złe miejsca. 

Ryskusmyku w swoisty sposób przekształca mit Arkadii, ziemi szczęśliwej i spełnionej, w której każdy czuje się dobrze. Pomimo swoich wad, jest to senne, znane wszystkim miasteczko. I jak każde - miewa tajemnice. Przewrotny tytuł ma swoje uzasadnienie, choć myli się ten, kto myśli, że odnajdzie tutaj coś szczęśliwego. Bo i Szczęśliwa ziemia to powieść o zatraceniu. Marzenia potrafią być niebezpieczne, a zło, nawet jeśli gdzieś jest, najczęściej przybiera bezimienną formę groźnego zwierzęcia. Orbitowski ubiera ją w starą legendę, przypowieść, wspominając o pradawnych bóstwach, ale jest to jedynie fantastyczna zasłona dyma. W Szczęśliwej ziemi jest coś więcej: strach przed odpowiedzialnością, obawa przed pogubieniem się, próba dorastania w trudnych czasach. Portret trzydziestoparolatków, próbujących znaleźć swoje miejsce na ziemi. Jest to powieść o ludziach zagubionych, tracących na własne życzenie swoją tożsamość, usilnie starających się być kimś innym. 

Nowa książka Orbitowskiego to nie tylko horror, choć jest tutaj kilka elementów znamiennych dla literatury grozy. Jest to przede wszystkim realny dramat, który wszyscy dobrze znamy i którego się obawiamy. Może dlatego jest to tak doskonała powieść. Dla tych 380 stron warto zarwać nockę, bo przypowieść Szymka i jego przyjaciół jest tego warta. Nawet jeżeli w oddali słychać skrzek grozy i tupanie kopyt byka.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj