Faktu, że Norma wychowywała się w rodzinie patologicznej, można było domyślić się w scenie wizyty u psychologa, kiedy opowiadając o swoim dzieciństwie i rodzicach wyraźnie zafałszowała ich faktyczny obraz, dodając mu ciepłych barw. Mimo tego nikt chyba nie był przygotowany na wyznanie, jakie w dalszej części odcinka usłyszał Norman. Główny bohater, choć nie dał tego aż tak po sobie poznać, był zapewne w nie mniejszym szoku, co widz. Za sprawą tych informacji zupełnie inaczej można spojrzeć na panią Bates, z o wiele większą empatią. Jej pragnienie posiadania zgranej i kochającej się rodziny, choć nie zawsze realizowane we właściwy sposób, jest teraz całkowicie zrozumiałe.
Wątek Normana to z kolei nieustające pasmo niepowodzeń. Nie wyszło mu z Bradley, która najwyraźniej jest coraz bardziej zainteresowana jego bratem, matka wyjawia mu rzeczy, o których wolałby nie wiedzieć, a na dodatek dostaje w zęby w zasadzie za nic. Pomimo dobrych chęci, psują się też jego relacje z Emmą, a potańcówka okazuje się być całkowitym niewypałem. Trudno się dziwić, że z psychiką chłopaka zaczyna być coraz gorzej. Młodzieńcze lata powinny być czasem beztroski i obfitować w imprezy, a nie na każdym kroku przysparzać cierpień. Zakończenie "Midnight" nie stanowi więc większego zaskoczenia, aczkolwiek wcale bym się nie zdziwił, gdyby w przyszłym sezonie okazało się, że nie wszystko jest tak oczywiste, jakby się mogło wydawać. W końcu twórcy już parokrotnie udowodnili, że przewidywalność to z pewnością nie jest cecha ich serialu.
Zagadką wciąż pozostaje szeryf Romero, który z jednej strony zdaje się być w jakiś sposób powiązany z całym tym seksualnym biznesem i raczej daleko mu do bycia bohaterem pozytywnym, z drugiej zaś jego zachowanie podczas spotkania z Abernathym trochę temu przeczy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że po prostu chodziło mu o pozbycie się konkurencji i przejęcie sterów, ale na takie gdybanie chyba jeszcze za wcześnie. Jego postać intryguje i zalicza się do tych, które niezwykle trudno rozgryźć.
[image-browser playlist="591116" suggest=""]
©2013 A&E
Po seansie finału można dojść do wniosku, że scenarzyści niczego nie rozwlekają; można wręcz odnieść wrażenie, że pewne wątki kończą nawet zbyt szybko, kiedy ich potencjał nie został w pełni wykorzystany i wciąż pozostawiał szerokie pole do popisu. Jak dotąd nie było to wadą, bo ciekawych pomysłów im nie brakowało, boję się jednak, że w takim tempie albo wyczerpią źródełko kreatywności, albo zaproponują rozwiązania, przez które produkcja straci na wiarygodności. Pozostaje mieć nadzieję, że już wstępny koncept historii był przemyślany i obejmował nieco więcej materiału niż tylko ten przeznaczony na pierwszy sezon i o żadnym przyszłym rozczarowaniu nie może być mowy.
Finał, przynajmniej według mnie, nie był najlepszym odcinkiem pierwszej serii. Zabrakło w nim kropki nad "i". Wystarczy sobie przypomnieć chociażby szósty epizod i towarzyszące mu emocje, aby wiedzieć, jak owa kropka powinna mniej więcej wyglądać. "Midnight" w moim odczuciu było trochę za spokojne, aczkolwiek ma ten atut, że pozwala traktować pierwszą serię jako pewną zamkniętą całość. Co prawda znalazło się kilka naprawdę mocnych momentów, ale pewien niedosyt pozostał. Niemniej jednak Bates Motel ogólnie wypadło lepiej niż dobrze, stanowiąc jedną z najciekawszych, o ile nie najciekawszą premierę kilku ostatnich miesięcy. Nie pozostaje więc nic innego, jak wyczekiwać dalszych odcinków, jednocześnie trzymając kciuki za utrzymanie dotychczasowego wysokiego poziomu.