Wydawałoby się, że plan Gibsona jest doskonały i przewiduje każdą przeszkodę, którą bez problemu omija. Dlatego też sam motyw z tym, że wprowadza do bazy żołnierza zaprogramowanego do odbicia zakładników i jeszcze do tego go uwalnia, wzbudza bardzo mieszane odczucia. Gibson wiedział, na czym polega działanie tego programu, oraz był świadom, że żołnierze byli w rękach CIA przez pewien czas, zanim jego ludzie ich przejęli. Dlaczego w ogóle się nie upewnił i nie sprawdził, czy ktoś przy nich nie majstrował? Brakuje w tym miejscu konsekwencji w działaniach postaci.
Pomimo tego mankamentu historia rozgrywa się dynamicznie, pojawia się napięcie i nie brak także akcji. Zabawa w chowanego z komandosem, gdy wokół są porwane dzieciaki, jest pokazana sprawnie, a jej zakończenie mogło być tylko jedno. Nawet ten dziwaczny motyw porywacza lubiącego Amber udaje się tutaj nieźle wpasować. I poniekąd także zaskakuje, bo jednak wrażenie wokół jego działań było zdecydowanie inne. Tylko dlaczego w ogóle on ma takie podejście do tej dziewczyny? Bo Gibson nakrzyczał na niego za Chińczyka? Oby to jakoś wyjaśniono, ponieważ na razie jest to niepokojąco dziwne.
[video-browser playlist="635309" suggest=""]
Mieszane odczucia wywołuje wątek syna prezydenta, który zdobywa broń porywacza. Jego zachowanie jest odpowiednie, a celność bez zarzutu, ale niezrozumiałe jest podejście agenta Secret Service. Porwani widzieli go dwukrotnie, więc ten wchodzi z Gibsonem na muszce i nie mówi ani słowa, by wyjaśnić sytuację. Jest to głupie i naciągane zagranie, które kompletnie nie pasuje do postaci, jaką twórcy przedstawiają widzom. Dobrze, że w tym aspekcie prywatne relacje porwanych nadal są jedynie czasem irytującym epizodem (kolega córki Gibsona).
Wątek współpracy Susie i Finleya z porywaczem wygląda dobrze pod względem motywacji postaci i ich celu. Wprawdzie niektóre motywy wydają się troszkę naciągane, ale akcja w większości rozwijana jest z głową. W scenie rozmowy w kryjówce doskonale wiemy, że ludzie z CIA doskonale wiedzą, że mają do czynienia z agentami FBI. Prawdopodobnie, gdyby nie przyjechała lokalna policja, co równoznaczne jest ze zbyt dużą liczbą świadków, zakończyłoby się to rozlewem krwi. Tak czy owak - wprowadzenie tych agentów CIA pozostawia z mieszanymi uczuciami, bo niby są tacy groźni, a gdy Finley wysiada z samochodu i strzela drugiemu w silnik, reakcja mężczyzny jest... żadna. Zdecydowanie coś zgrzyta w ukazaniu tego wątku.
Crisis trzyma niezły poziom, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie wszystko w tym odcinku się udaje. Parę rzeczy jest niedopuszczalnie bardziej naciąganych niż w poprzednich tygodniach.