"Niezłomny" ("Unbroken") na papierze ma wszystko, co jest potrzebne, by zawalczyć o najważniejsze nagrody filmowe i z miejsca stać się hitem poruszającym miliony. W końcu za scenariusz odpowiadają sami bracia Coen we współpracy z Richardem LaGravanese i Williamem Harrisonem. Nie można też pominąć Rogera Deakinsa odpowiedzialnego za zdjęcia oraz kompozytora Alexandre Desplata. Lepszej ekipy nie mógłby sobie wymarzyć żaden reżyser. Dlaczego więc film tak bardzo nie wyszedł? Wielkim problemem "Niezłomnego" jest niesamowicie powierzchowne opowiadanie historii. Jolie nie próbuje wgryźć się w charakterystykę bohaterów, ich motywacje, lęki i przemyślenia. To często sprawia problem, ponieważ niektóre sceny przestają mieć sens, gdy obserwujemy zachowania wyjęte z kapelusza, bez nawet iluzorycznego ich wyjaśnienia. Takim sposobem na przykład dowódca obozu jenieckiego znęca się, bo tak, a nikt nie próbuje wyjaśnić, co go do tego motywuje. Nie oczekuję po dramacie łopatologii, ale Jolie poszła tutaj w skrajność, rzucając ogólnikami, które nawet w warstwie symbolicznej nie spełniają swojej roli. Dostajemy suche odtworzenie wydarzeń z życia Louisa Zamperiniego, które nie jest w stanie udowodnić widzowi, dlaczego tak naprawdę powstał film o nim. Tytułowa niezłomność jest zaledwie zarysowana, a przeżycia Zamperiniego nie różnią się tak naprawdę za wiele od tych przetrwanych przez wielu innych weteranów II wojny światowej, którzy nawet mogli przejść gorsze piekło. To miała być opowieść o sile charakteru, która byłaby w stanie zainspirować widza do działania, zbudować w nim poczucie, że niezłomność to coś, co warto w sobie wypracować, bo w życiu człowieka nie ma niczego, czego by nie można było przetrwać. Dlatego "Niezłomny" okazuje się sztandarowym przykładem niewykorzystanego potencjału. [video-browser playlist="644423" suggest=""] Angelina Jolie popełnia w tym filmie co najmniej kilka błędów, które diametralnie zmieniają wydźwięk opowieści. Przede wszystkim, co jest prawdopodobnie największym grzechem, "Niezłomny" nie potrafi zaangażować widza emocjonalnie. Boli to tym bardziej, gdy dostrzeże się w wielu momentach potencjał na poruszenie widza. Jolie woli budować emocjonalną pustkę potęgowaną przez tanie triki w postaci nawarstwiania się patosu i banalnych melodramatycznych scen, które zamiast działać na widza, zmuszają go do zastanowienia się, dlaczego to zostało pokazane tak źle. Przez to też śledzenie historii bohatera staje się męczące i pozbawione większego sensu. Pomimo tego, że  Zamperini dożył późnej starości, w kinie trzeba coś czuć do postaci, której losy obserwujemy. Kiedy przy okazji każdego wyzwania stawianego przed Louisem pojawia się obojętność widza, odbiór momentalnie siada. Do tego dochodzi niepotrzebna manipulacja formą w pierwszym akcie, gdzie Jolie wprowadza retrospekcje z olimpijskiej przeszłości bohatera. Choć one same w sobie są poprawne, to jednocześnie wybijają z rytmu, gdy w teraźniejszości rozgrywają się wydawałoby się ciekawsze i bardziej dramatyczne wydarzenia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie jestem przekonany, czy cała wina leży po stronie pani reżyser, czy też kompania scenarzystów poszła w nieciekawym kierunku. Aktorsko "Niezłomny" nie jest filmem złym. Angelina Jolie nieźle prowadzi obsadę, w której każdy pozostawia mieszane odczucia, bo choć aktorzy starają się, to nie mają za bardzo czego zagrać z uwagi na papierowe postacie w scenariuszu. Jack O'Connell jako główny bohater w tym aspekcie nie odstaje od kolegów. Nie można mu odmówić talentu i oddania się roli, bo chłopak stara się, jak tylko może. Problemem jest fakt, że większość scen to odtwarzanie tego samego schematu: cierpiętnicza mina, odczuwanie lęku czy bólu. W zaledwie paru scenach O'Connell dostaje możliwość emocjonalnej ekspresji, która przekonuje i działa, ale jest tego zbyt mało. Nie jest winą aktora, że widz niczego nie poczuje do jego postaci, gdy jest ona tak powierzchownie napisana. Czytaj również: Angelina Jolie, czyli „ta wszechstronna, rozpieszczona smarkula” "Niezłomny" mógł, a nawet powinien być kinem wielkim. Popełniono tu jednak wiele błędów, tworząc dramat powierzchownie opowiadający historię, która nie działa i nie wzbudza emocji. Trudno po seansie zrozumieć, dlaczego Louis Zamperini był tak wyjątkowym człowiekiem i inspiracją, że warto było o nim nakręcić film. A szkoda, bo jego życie zasługiwało na o wiele więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj