Lee Christmas (Jason Statham) i Barney Ross (Sylvester Stallone) wraz z dowodzoną przez nich grupą najemników zwaną Niezniszczalnymi znów są potrzebni. Marsh (Andy Garcia), przedstawiciel rządu, przychodzi do nich z nie lada problemem. Niejaki Suarto Rahmat (Iko Uwais), bezwzględny terrorysta, wykradł zapalniki atomowe i zamierza ich niedługo użyć. Powstrzymanie przestępcy nie należy do najłatwiejszych zadań, gdy ma się w swoich szeregach kreta. Wytropienie go będzie trudne. Trudniejsze niż sama misja. Pierwotnie seria Niezniszczalni była listem miłosnym do kina akcji z przełomu lat 80. i 90. W jednej produkcji spotkały się największe gwiazdy tego gatunku. Widownia w napięciu czekała na wspólną scenę Stallone’a, Willisa i Schwarzeneggera czy pojawienie się na ekranie Chucka Norrisa. To był wielki magnes tej produkcji. To dzięki licznej obsadzie z wielkimi nazwiskami Stallonowi udało się zbudować nową markę. Niestety, po dwóch mocnych wejściach coś poszło nie tak i dostaliśmy dużo bardziej złagodzoną, a przez to nudniejszą trzecią część. Po dziewięciu latach od jej premiery twórcy powracają po raz czwarty. Twierdzą, że wyciągnęli wnioski ze swoich błędów i ich nie popełnili. Tylko co z tego, jeśli popełnili nowe, dużo gorsze? Nie oszukujmy się, nikt na naszej planecie nie czekał na spotkanie Stallone’a z Andym Garcią. Jeśli to ma być główna atrakcja przyciągająca do tej produkcji hardcorowych fanów kina akcji, to możemy się spokojnie rozejść do domów. Zacznijmy od tego, że z oryginalnej, barwnej obsady zostały raptem cztery osoby: Stallone, Statham, Lundgren i Couture. Reszta wyparowała bez śladu. A i stara gwardia nie ma już siły na bieganie z bronią i obijanie się o ściany w czasie widowiskowych walk. Pewnie dlatego Sly pojawia się tylko na jakieś 10 minut, zrzucając ciężar fabuły na barki Stathama, a reszta ekipy zamienia się w ofiary, które trzeba ratować. Nawet grany przez Dolpha Gunner stracił werwę, poczucie humoru i pazur, z którego był znany. To już nie są Niezniszczalni, których znamy i kochamy. Jest to niestety okrutne odcinanie kuponów i żerowanie na nostalgii fanów. Czysty skok na kasę. Nic więc dziwnego, że część aktorów postanowiła szybko opuścić statek, by nie być kojarzonym z tą odsłoną. Jedną z takich osób był Antonio Banderas. Najwidoczniej bardzo długo zajęło mu podjęcie decyzji, bo widać, że postać Galana była pisana pod niego. Sposób mówienia i irytujący styl bycia przypomina Galgo z Niezniszczalnych 3. Scenarzyści, by wybrnąć z tej sytuacji i nie przepisywać całości, postanowili, że Galan będzie po prostu jego synem. Myślałem, że przynajmniej nowy narybek tej serii jakoś zrekompensuje brak części starej ekipy, ale tu także czekał mnie ogromny zawód. 50 Cent to słabe zastępstwo dla Terry’ego Crewsa. Megan Fox po marnej Hordzie i Po śladach mordercy dała sobie wmówić, że może bez kompleksów grać w kinie akcji silną kobietę piorącą tyłki facetom. No nie może. A przynajmniej nie jest w stanie widza do tego przekonać tym występem.  
fot. Monolith Films
+12 więcej
Największe nadzieje wiązałem z udziałem w Niezniszczalnych 4 Iko Uwaisa jako złowrogiego Rahmata. Jednak reżyser Scott Waugh kompletnie nie miał na niego pomysłu. W sumie w tej roli mógł zostać obsadzony każdy i efekt byłby ten sam. Umiejętności aktora są tu tak marnotrawione, że widzowi zrobi się przykro. Człowiek, który wyczyniał cuda w choreografiach z Raid, nie ma tu praktycznie co robić. Nawet jego walka ze Stathamem nie jest jakaś widowiskowa. Z drugiej strony – czego można się spodziewać po reżyserze Need for Speed czy Siły przetrwania? Mam wrażenie, że scenariusz przeszedł tyle przeróbek, że kompletnie stracił sens. Nie ma w nim ciekawego czarnego charakteru, twist jest wyczuwalny na kilometr, a stawka akcji wydaje się wymyślona tuż przed spotkaniem z producentami. Nawet aktorzy sprawiają wrażenie zmęczonych i niezadowolonych ze swojego powrotu. Niezniszczalni 4 to ogromne rozczarowanie pod każdym względem. Jest tu kilka ładnych scen walk, ale to stanowczo za mało, by ucieszyć się z powrotu tej serii. Stallone oszukał widzów, wymiksowując się z historii, ale w materiałach promocyjnych udawał, że jest w jej środku. Nie tego się spodziewaliśmy i nie na to zasłużyliśmy. Rozumiem zamysł tej serii – miała być pakietem emerytalnym dla starszych gwiazd. Jednak poprzednie części były przynajmniej szczere i dały nam to, co obiecały. Ta nie dostarcza nic oprócz smutku.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj