Czwarty i zarazem ostatni tom serii Nightwing pomysłu Tima Seeleya wprost z DC Odrodzenia w błyskotliwy sposób wieńczy całą opowieść o pierwszym Robinie. Wszystkie wątki i pojawiające się we wcześniejszych albumach postaci znajdują tu swój spektakularny, na wskroś dramatyczny finał. Szykuje się prawdziwy rollercoaster o potężnej dawce emocji, niebezpieczeństwa i napięcia.
Od samego początku omawiany cykl zaskakiwał swą oryginalnością, nowatorskim sposobem przedstawienia walecznego protagonisty oraz umiejętnym ukazaniem drugoplanowych bohaterów z uniwersum DC Comics. Nightwing po uporaniu się z potężnym Raptorem oraz makiaweliczną organizacją Sowy, postanowił opuścić zatęchłe Gotham City i przeprowadzić się do (wydawało się) spokojniejszego miasta Blüdhaven. Tam też poznaje późniejszą kochankę Shawn Tsang alias Defacer oraz innych zresocjalizowanych, pomniejszych złoczyńców (vide: Myszka, Giz, Stallion, Thrill Devil). Z ich pomocą trafił na trop groźnego psychopaty, którego w drugim tomie serii pokonał. Trzeci album z cyklu (
Nightwing musi umrzeć!) skupiał się na samodzielnej misji Dicka, Damiana Wayne’a i Defacer, którzy zmierzyli się z szalonym profesorem Pygiem, jego lalkotronami (zabójczo skuteczny Deathwing) oraz podstępnym doktorem Hurtem.
Recenzowany album w całości rozgrywa się na neonowych ulicach Blüdhaven. W mieście dochodzi do wojny gangów, Tiger Shark próbuje kontrolować światek przestępczy, a jego dalekosiężne plany spróbuje pokrzyżować niejaki Roland Desmond. Roland za sprawą serum stworzonego przez jego brata, przemienia się w potężne monstrum, zwane Blockbusterem. Złoczyńca proponuje Szaremu Synowi tymczasowy sojusz, mający na celu pokonanie kryminalnej organizacji Sharka. Wspomniany Tiger zastawia sidła na Nightwinga, który zostaje zaatakowany przez hordę trzecioligowych złoczyńców. To dopiero początek złych wiadomości, spadających na Dicka niczym grom z jasnego nieba. Jego związek z ekscentryczną Shang chwieje się w posadach, do tego jeden z jego bliskich współpracownik ginie w tajemniczych okolicznościach. Żeby tego było mało do miasta wraca okrutny, pałający zemstą Raptor, a pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony – byłej kochanki Huntress.
Jestem pod wrażeniem, w jaki konsekwentny sposób Tim Seeley prowadzi poszczególnych bohaterów. Oczywiście największe słowa uznania należą się za kreację tytułowego herosa, który na przestrzeni czterech tomów serii zmaga się nie tylko z całą drużyną niebezpiecznych adwersarzy, ale również osobistymi dramatami i złymi decyzjami życiowymi. Jako typowy bohater romantyczny często się zakochuje (w cyklu obserwujemy jego związek z Batgirl, Starfire, Defacer oraz Huntress), a przez kolejne zauroczenia wpada w duże tarapaty. Najmocniej wypada oczywiście jego burzliwa relacja z Shang, którą możemy śmiało uznać za gwiazdę drugiego planu. Amerykański scenarzysta ciekawie rozwija wprowadzonych w drugim tomie wykolejonych nastolatków, a motywacje złoczyńców są jak najbardziej uzasadnione i wiarygodne. W końcu cieszy powrót dwuznacznego Raptora oraz przebiegłej Huntress.
Graficznie nie ma większych powodów do narzekań. Ilustratorzy pracujący nad rzeczonym albumem spisali się na medal – na szczególne wyróżnienie zasługuje Javier Fernandez. Jego precyzyjny i dynamiczny styl rysowania idealnie pasuje do mrocznej historii o Nightwingu. Równie dobrze radzą sobie Minkyu Jung, Miguel Mendonca i kolorysta Chris Sotomayor, którzy wzorowo oddali wygląd poszczególnych bohaterów oraz charakterystyczne cechy neonowego Bludhaven.
Nightwing to osobiście najlepszy z tytułów, które czytałem z całego
DC Odrodzenia. Wielka szkoda, że musimy pożegnać się z solowymi przygodami Szarego Syna. Mam nadzieję, że włodarze
Egmont Polska powrócą kiedyś do przygód owego herosa oraz innych komiksów utalentowanego
Tima Seeleya (komiksy z serii
G.I.Joe).
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h