W finale poprzedniego odcinka twórcy zostawili widzów z interesującym cliffhangerem, który był siłą napędową najnowszego epizodu. Dzięki złowieszczej kapłance voodoo, mającej władzę nad życiem i śmiercią, umarli powstali z grobów i zostali nasłani na czarownice z wrogiego sabatu. Po raz kolejny okazuje się, że zombie naprawdę wszystko czynią lepszym - klimat scen z nimi w roli głównej był niesamowity, czuło się wciąż narastające napięcie, a niektóre momenty wywoływały dreszcze. W nowej roli objawiła się też Zoe, która może być kimś potężniejszym, niż się wydawało. Poza tym ta drobna blondynka świetnie radzi sobie z... piłą mechaniczną.
Cały odcinek miał bardzo niepokojący wydźwięk. Jessica Lange w roli Fiony po raz kolejny przechodzi samą siebie, a chaotyczne sceny szpitalne były jednymi z najbardziej dziwacznych, a tym samym najciekawszych. Interesująco zapowiadają się dalsze losy Cordelii, która bezpowrotnie straciła jedną rzecz po to, by zyskać inną. Czy to możliwe, że córka Fiony jest kolejną Najwyższą? Scenarzyści wciąż wysyłają mnóstwo mylnych sygnałów i sugerują wiele różnych rozwiązań. To sprawia, że ani na chwilę nie można przestać zastanawiać się, co będzie dalej. W ten sposób ciekawość widza jest utrzymywana, a momentami nawet wzrasta.
Sukces American Horror Story: Coven opiera się w dużej mierze na postaciach oraz klimacie. Nawet gdy w odcinku nie ma typowych elementów, które mogłyby straszyć, to uczucie niepokoju jest ciągle obecne - wystarczy wspomnieć Spaldinga i jego zamiłowanie do lalek. Swoje robią także przerażające sceny prezentujące przeszłość madame LaLaurie. Teraźniejszość zresztą wcale nie odstaje poziomem od retrospekcji, bo cała postać grana przez Katy Bates jest dokładnie taka, jakiej po American Horror Story można oczekiwać - szalona, nieprzewidywalna i wzbudzająca całą gamę uczuć, począwszy od przerażenia i obrzydzenia, a na litości skończywszy.
[video-browser playlist="634080" suggest=""]
Twórcy znów zafundowali nam bardzo ciekawy cliffhanger, na którego interesujące rozwiązanie bardzo liczę. Fiona jest przekonana, że już wygrała, bo z pomocą Queenie pozbyła się jednego ze swoich najbardziej zaciętych wrogów, ale ten serial już udowodnił, że nigdy nic nie wiadomo. A już na pewno nie wtedy, gdy jedną z bohaterek jest pałętająca się wokół czarownica, która dysponuje mocą wskrzeszenia. Postać Misty jest niestety trochę marnowana; być może w kolejnym odcinku będzie można oglądać ją na ekranie więcej i w bardziej przemyślanej historii.
Fani serialu Ryana Murphy'ego są już przyzwyczajeni do chaotycznego mieszania wątków i wprawiania widzów w osłupienie sposobem konstrukcji niektórych z nich. Coven nie odstaje w tym elemencie od pozostałych dwóch sezonów i kiedy tylko wydaje się, że coś już wiemy, natychmiast zostajemy wyprowadzeni z błędu. Można na przykład zadać sobie pytanie, gdzie zniknął Kyle i dlaczego Zoe nie wspomniała o nim nawet słowem. Jestem jednak przekonana, że to nie koniec i scenarzyści mają w zanadrzu coś specjalnego.
Nie byłam przekonana do American Horror Story: Coven i na jego oglądanie zdecydowałam się dosłownie w ostatniej chwili. Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie żałuję, bo choć serial jest iście specyficzny i podczas jego oglądania często zadaję sobie pytanie "Ale co się właściwie dzieje?!", to magnetyzuje, przyciąga do ekranu, czaruje klimatem i sprawia, że chce się więcej. A gdy się kończy, zawsze jestem zaskoczona, że już minęło te ponad czterdzieści minut.