Czwarta seria rozpoczyna się wyborami prezydenckimi w 2008 roku, a dokładniej - wyborami elektorskimi. Minęło już trzydzieści osiem miesięcy od Katriny i najwyraźniej wszyscy zapomnieli o katastrofie, która nawiedziła miasto. Wybory odchodzą w niepamięć jeszcze szybciej. Ważniejsza jest muzyka, walka o kulturę i bezpieczeństwo miasta. Mimo tego, że polityka w serialu zaczyna odgrywać coraz większą rolę, to najważniejsi ciągle pozostają bohaterowie.
W tym sezonie po raz pierwszy nie dołącza żadna nowa postać. Nic dziwnego - pozostało niewiele czasu, by domknąć wątki, więc zapoczątkowanie kolejnego byłoby dziwnym posunięciem. Zamiast tego wracamy do naszych ulubionych bohaterów i obserwujemy, jak radzą sobie z wyzwaniami, przed którymi stanęli rok temu. Skok czasowy pomiędzy sezonami da się odczuć. U bohaterów wiele się zmieniło. Janette otwiera nową restaurację, LaDonna rozstała się z mężem, a Davis wrócił do śpiewania i komponowania. Na szczęście widz nadal czuje się jak w domu, odwiedza dobrze znane miejsca, spotyka swoich starych znajomych i chłonie atmosferę Nowego Orleanu jak gąbka – to miejsce jest magiczne!
[video-browser playlist="634995" suggest=""]
Początek czwartego sezonu jest o tyle ciekawy, że wszystko bohaterom zaczyna się układać. Serial ten (podobnie jak The Wire zrobiło z Baltimore) starał się pokazać wszystkie "brudy" Nowego Orleanu: korupcję, przestępczość, problemy z narkotykami itd. Nowa seria osadza nas w spokojnej atmosferze, pozwala nam delektować się muzyką oraz dialogami. W pierwszym odcinku dzieje się niewiele, nie wiadomo nawet, czy zostanie nawiązany jakikolwiek nowy wątek. Mnie to jednak nie przeszkadza – z radością delektuję się każdą sekundą tego dzieła. Jest jak zwykle zabawnie, a także przejmująco. Każdy wątek jest idealnie dopieszczony; nie ma sceny, która nie byłaby istotna dla serialu; nie ma momentu, w którym widz chciałbym odwrócić wzrok. Ciekawe jest także to, że bohaterowie nie wspominają ani słowem o Mardi Gras – najważniejszym wydarzeniu każdego sezonu! Niby Indianie się przygotowują, a szkolny zespół Antoine’a trenuje w pocie czoła, jednak Mardi Gras zawsze było elementem napędowym każdej serii. Jak to zostanie rozwiązane w kolejnych odcinkach? Zobaczymy.
Po trzech sezonach mogę spokojnie stwierdzić, że Treme to serial wybitny. Jest genialne zagrany, wybornie napisany i niesłychanie ważny nie tylko dla mieszkańców Nowego Orleanu, ale dla wszystkich Amerykanów. Wydaje mi się, że klimatem może mu dorównywać jedynie produkcja tych samych twórców, czyli The Wire. Ja sam nie miałbym problemów z ogłoszeniem tego serialu najlepszą produkcją wszech czasów; problem polega jednak na tym, że Nowy Orlean nikogo nie obchodzi (oglądalność każdego odcinka ledwo przekracza pół miliona widzów!). To wielka szkoda, bo Treme sprawia ogromną przyjemność i budzi niesamowite emocje. Powoli prowadzona historia pozwala na skupienie się na detalach, na delektowanie się muzyką, a każdy odcinek przybliża nas do corocznego karnawału, jakim jest Mardi Gras. Czwarty sezon właśnie rusza. Kto ogląda, ten wie, że tej produkcji przegapić nie można. Kto nigdy nie słyszał, niech nie wstydzi się, tylko jak najszybciej nadrobi straty, zanim serial stanie się kultowy.