Akcja premiery rozgrywa się kilka miesięcy po wydarzeniach z finału pierwszej serii. Lądujemy w zupełnie innej rzeczywistości, która zmieniła się w wyniku wystrzelenia rakiet jądrowych niszczących kilka miast. Po raz pierwszy mam wrażenie, że oglądam serial post-apokaliptyczny, gdzie nie wszystko jest kolorowe, sterylne, czyste i piękne. Nowe realia są brudniejsze, poważniejsze i zdecydowanie mroczniejsze. Za pomocą szeregu niewiele wnoszących retrospekcji twórcy wyjaśniają nam kilka szczegółów wypełniających luki fabularne. Udaje się nawet wprowadzić zabawny smaczek dla wielbicieli serialu Friends.
Premierowy odcinek drugiego sezonu Revolution zaskakuje, bo udaje się stworzyć historię, która nie przyprawia o ból głowy - nie razi brakiem logiki, głupotą bohaterów i różnymi idiotyzmami, jakimi raczono nas w pierwszej serii. Główna zasługa polega na przemianie Charlie, która po postać raz pierwszy w historii tego serialu nie działa na nerwy. Ma niewiele scen, mało też mówi, a jej czyny nie są pozbawione sensu. Charlie wyruszyła w świat poszukać Monroe i się zemścić, a gdy już go znajduje, ktoś krzyżuje jej plany. Takim sposobem mamy jeden z wątków drugiej serii, o którym nic nie można powiedzieć. Trudno wywnioskować, kto porwał Monroe, ale... z uwagi na wizualne podobieństwo człowieka, który go śledził, przypuszczam, że to jego syn. Scenarzyści dają nam jasno do zrozumienia, że "głupia Charlie" odeszła w zapomnienie wraz z pierwszym sezonem. Udowadnia to rozmowa z Milesem, który na odchodne mówi jej, żeby zminimalizowała głupie decyzje. Widzę tutaj wiadomość do widzów i obietnicę, że postać będzie zupełnie inna.
Niewiele dzieje się u Neville'ów, którzy bez powodzenia szukają matki. Tom jest w depresji i chce sobie odebrać życie, ale jego nastrój zmienia się jak u kobiety w ciąży. Powodem tego jest pojawienie się rzekomego rządu Stanów Zjednoczonych. Trudno do końca powiedzieć, czy osoby przybywające do tego ogromnego obozu uchodźców w istocie są z rządu, który był zasugerowany w finale. Tom nie jest tego taki pewny, więc chyba my też nie powinniśmy. Pokazano nam także Biały Dom, który trochę zmodernizowano. Wątek powrotu Stanów Zjednoczonych i rzekomej chęci odbudowy kraju może być ciekawszy niż nudno prowadzone walki o władzę z pierwszej serii.
[video-browser playlist="634906" suggest=""]
Odcinek zaskakuje też budową atmosfery. Jest spokojniej, trochę mroczniej i zdecydowanie mniej kolorowo. Tylko w tym miejscu pojawia się problem, bo zamiast zacząć z wysokiego pułapu, akcja odcinka skupia się na emocjach bohaterów i ich wewnętrznym cierpieniu (głównie Rachel). Przez to odcinek jest nudny, bo niewiele się w nim dzieje. Co prawda jest kilka scen akcji, ale to za mało, by wynagrodzić resztę nic niewnoszących momentów. Nierówność Revolution jest o tyle zaskakująca, że twórcy pierwszy raz skupiają się na rozwoju postaci w sposób poprawny, więc pomimo braku wrażeń w premierze, zamierzam im dać szansę, bo to, co zaprezentowano, mnie zaintrygowało. Dodajmy do tego jeszcze poziom brutalności. Zauważmy, że tym razem w walkach leje się krew. Od czasu Hannibala coś zmieniło się w stacji NBC - nie mieliśmy w pierwszym sezonie takich scen, jak ta z poderżnięciem gardła na polu żyta.
Końcówka to nawet sporo emocji. Usilnie kibicowałem szabrownikom, by zabili Aarona i spełniły się moje pragnienia. Aaron umierał długo i w końcu wyzionął ducha. Wprawdzie cliffhanger sugeruje rozczarowanie, ale sam fakt chwilowego ubicia irytującej postaci trzeba zdecydowanie zaliczyć na plus. Niewiele można powiedzie o nowej dziewczynie - postać jest na razie nijaka i niczego nie wnosi. Nie do końca podoba mi się też wątek porwania Milesa i szeryfa. Czy ten drugi naprawdę w pojedynkę poszedł na pomoc Milesowi? Takie miasteczko raczej ma więcej osób "pod bronią", więc jest to trochę naciągane i nieprzekonujące. Nie wiadomo także, kim jest grupa nikczemników dowodzona przez kogoś, kto na wodza nie wygląda.
Revolution zmienia się na lepsze - tyle mogę powiedzieć po tym, co zaprezentowano nam w premierowym odcinku. Odbywa się to kosztem poziomu rozrywki, ale wzbudza u mnie tyle zainteresowania, że z ciekawością wyczekuję kolejnego odcinka.