Już w najbliższą niedzielę wyemitowany zostanie dwugodzinny finał sezonu i na tym etapie twórcy nie mogą sobie pozwolić na jakiekolwiek odejście od głównego wątku. Tymczasem przez prawie cały odcinek obserwujemy proces dotyczący śledztwa Geddesa sprzed jakiegoś czasu. Jedynie chwilami pojawiają się kluczowe dla fabuły wydarzenia, jak próba wyrwania Katii z Chicago, kłopoty Callisów czy oczywiście dalszy postęp śledztwa w sprawie śmierci McCanna.

Przez mnogość wątków i obecność jednego zupełnie niepotrzebnego odnoszę wrażenie, że przegapiłem jeden odcinek – nie widać konsekwencji rozmowy Geddesa z Agnew na łodzi, po scenie w konfesjonale postać Joego została spłycona już całkowicie, a cliffhanger z poprzedniego odcinka rozpływa się całkowicie i nie wzbudza żadnych emocji. Przez to czuję się zagubiony, odrobinę oszukany przez twórców, a przede wszystkim zawiedziony poprowadzeniem historii w taki sposób, by nie porywała nawet w momentach, gdy wspomniane emocje pojawić się powinny.

Takich scen jest w odcinku "Revelations" mnóstwo. Ta na dachu z Geddesem i Dawsonem jest przecież jedną z kluczowych w całym serialu; planowanie akcji na Greka to także potężne przygotowanie widza przed finałem; no i oczywiście ostatnia, z udziałem Katii – każda z tych scen to kluczowe momenty dla serii. Emocje, które były obecne na początku serialu, gdzieś jednak uciekły, a nam pozostaje beznamiętnie obserwować, jak toczą się dalsze losy bohaterów.

[video-browser playlist="634827" suggest=""]

Również aktorstwo jest strasznie nierówne. O ile Lennie James cały czas trzyma poziom, tak Mark Strong jedynie momentami pokazuje, że jest utalentowanym aktorem. Coraz rzadziej myślę, że to jego wina, a częściej, że błąd popełniają scenarzyści, tworząc postacie zwyczajnie nudne. Gdyby chociaż romans między Frankiem a Dani nabrał jakichkolwiek rumieńców, może serial zyskałby na wartości. Tak się jednak nie dzieje, więc nawet tak prosta i popularna rzecz, jak stworzenie chemii między dwójką bohaterów, twórcom nie za bardzo wychodzi.

Coraz bardziej irytują postacie nic niewnoszące do historii, na przykład bezdomny przyjaciel Franka, który od dwóch odcinków zmaga się z bólem zęba… i tyle! Trudno zgadywać też, jakie plany twórcy mają wobec Nicka, który wydawał się interesująca postacią, a nagle został zepchnięty na daleki plan. Takie rzeczy irytują i psują przyjemność z oglądania.

Co pozostało więc z zachwalanego jeszcze niedawno przeze mnie Low Winter Sun? Oczywiście potencjał. Detroit to miasto, które aż prosi się o częstsze zwiedzanie jego zakamarków. Tak było przez parę odcinków, dlaczego więc tego nie kontynuować? Kariera Damona Callisa również zapowiada się ekscytująco, jeśli oczywiście uda mu się zająć miejsce Greka. Natomiast jak rozwinie się wątek ucieczki Agnew i Geddesa przed wymiarem sprawiedliwości? Trudno powiedzieć. Póki co jest nudno, przewidywalnie i bez iskry, jeśli chodzi o aktorstwo. Tak dalej być nie może, a jeśli finał nie zadowoli mnie wystarczająco, zmuszony będę pożegnać się z tą produkcją w następnym sezonie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj