Przez ostatnie dwa tygodnie serial pod względem poziomu spadł drastycznie, zamieniając się z pełnokrwistego dramatu w procedural. Taka forma zawsze mnie irytowała, a w Justified wyraźnie widać, że twórcy korzystają z tego, by jakoś wypełnić czas antenowy. W czwartym sezonie też zdarzały się takie momenty, mądrze jednak współgrały one z resztą fabuły – tutaj niby jest podobnie, ale wydaje się, że wszystkie wydarzenia są od siebie mocno odizolowane. Przez to ostatnie dwa odcinki oglądało się z małym zainteresowaniem i pozostało tylko mieć nadzieję, że serial szybko wróci na swoje właściwe tory.
Niestety nic nie jest takie, jak sobie wyobrażałem. Owszem, wreszcie powróciliśmy do wątku głównego, czyli do interesów Boyda z rodziną Crowe’ów oraz Raylana podążającego ich tropem, ale okazuje się, że historia ta nie jest w żaden sposób ciekawa ani angażująca. Przede wszystkim Crowe’owie nie są ciekawi, a sytuacji nie ratuje nawet obecność Deweya – jest on bardziej śmieszny niż zabawny; Danny do tego jest okropnie irytujący i oczywiste jest, że czego się nie tknie, to obróci na swoją niekorzyść. Gdzieś obok znajduje się Darryl, który mógłby być ciekawszy, gdyby twórcy dali mu szansę – niestety postać grana przez Michael Rapaporta ciągle jest pionkiem w rękach Boyda, a nawet jeśli ma jakiś pomysł, to jego rodzina zrobi wszystko, by to zepsuć.
Podobnie jak Darryl, Raylan zaledwie pląta się po ekranie - jeździ tylko z miejsca na miejsce, jakimś cudem udaje mu się dotrzeć w idealnym momencie (np. scena z Hot Rodem czy w trakcie interesów Boyda), a przy tym nie jest ani zabawny, ani specjalnie uroczy, jak to zwykle bywa. Brakuje pojedynków słownych z Boydem i Artem, które często stanowiły najjaśniejsze punkty serialu.
[video-browser playlist="635403" suggest=""]
Jedynie Boyd próbuje utrzymać serial na przyzwoitym poziomie, ale i jemu twórcy rzucają kłody pod nogi, szczególnie jeśli chodzi o wątek Avy. Już w recenzji poprzedniego odcinka Oskar pisał, że wątek ten jest kontynuowany najwyraźniej po to, by Joelle Carter nie została bezrobotna. Jest nudno, okropnie nudno i nie zapowiada się na to, by coś w tej kwestii mogło się zmienić, chyba że wkrótce zobaczymy jakąś cudowną ucieczkę z więzienia rodem ze Skazanego na śmierć. To byłoby już przeskoczenie rekina.
Mam nadzieję, że twórcy szykują coś naprawdę mocnego na koniec sezonu, bo muszą spowodować, by widz jak najszybciej zapomniał o ostatnich odcinkach – a jest niestety kiepsko. Justified: Bez przebaczenia okropnie się wlecze i skupia się na nudnych bohaterach, takich jak Kendall i Wendy, Hot Rod czy agent Miller. Do tego zgubił się całkowicie humor, który jest tak charakterystyczny dla tego serialu. Nie mówiąc już o tym, że główny bohater pojawia się bardzo rzadko. Nie ma się w sumie co dziwić – nie dostaje nic konkretnego do roboty, najwyraźniej każdy z bohaterów radzi sobie całkiem nieźle bez niego, a Raylan tylko psuje każdemu dobrą zabawę – nawet Artowi.
Nadal pokładam nadzieje w twórcach, bo trudno mi się pogodzić z tym, że jeden z moich ulubionych seriali prezentuje tak niski poziom. Cierpliwość moja i wielu widzów kiedyś się skończy. Obyśmy w przyszłym tygodniu powrócili do starego, dobrego Justified.